Odgłosy wydawał dziwne. Gdy ruszał to buczał, a gdy pędził to wył. Potrafił tylko do przodu i w tył, żadnych biegów, żadnych komplikacji. Im bardziej się rozpędzał, tym mocniej jego głos przechodził od sympatycznego barytonu przez tenor po falset – ale ten trwał zwykle krótko, bo po osiągnięciu szczytu możliwości, musiał jednak nieco zwolnić i zrobić sobie przystanek.

Kto to taki? Operowy mistrz sztuki kochania? Nie. Radziecki trolejbus o idealnie dopasowanej do tej charakterystyki nazwie „ZIU”, który w 1983 roku wyjechał na trasę z Dworca Południowego do Piaseczna. Inwestycja w tę linię – choć teoretycznie prosta jak Puławska – okazała się wyjątkowo skomplikowaną. Budowano ją sześć lat, a służyła raptem dwa razy dłużej. Niektórzy do dziś nie mogą jej odżałować.

źródło: Twitter/Pap Arch Foto
Ziu przy Alei Lotników. 1983, źródło: Twitter/PapArchFoto

– Warszawa znów będzie miała trolejbusy – ogłosiło „Życie Warszawy” w październiku 1977 roku. – Jeździć nimi będziemy po ulicy Puławskiej, na trasie 13 kilometrów z Dworca Południowego do Piaseczna. Prace przy budowie rozpoczną się jeszcze w tym roku. Na pierwszą podróż tą trasą wybierzemy się jednak dopiero w 1980 roku – zapowiadała gazeta, aby w owym 1980 roku zadać pytanie: „Kiedy trolejbusem do Piaseczna?” – Położono już kable, postawiono słupy, wybudowano cztery podstacje. Na razie nie można jeszcze odpowiedzieć na pytanie, kiedy ruszą na tej trasie pierwsze trolejbusy. Nie wiadomo bowiem czy „Dźwigar” przekaże budowę zajezdni w Piasecznie „Chemobudowie”, a więc przedsiębiorstwu, które niezbyt pali się do tej pracy – pisze „Życie” w marcu 1980 roku.

Puławska przed Aleją Lotników. Na przystanku radziecki trolejbus oraz trzywagonowy tramwaj. To zapewne linia 33 lub 36. Zwróćcie uwagę na zagęszczenie ruchu na Puławskiej. Fot. Maciej Mazur
Radziecki trolejbus na Puławskiej. 1986, fot. Maciej Mazur

Inwestycja zdecydowanie nie miała szczęścia. Chemobudowie się nie spieszyło, zresztą słusznie, bo po drodze czekały jeszcze inne przeszkody na czele z dramatycznie długo ciągnącą się budową węzła na skrzyżowaniu Rzymowskiego i Puławskiej. Tę inwestycję też zaczęto w 1977 a oddano ostatecznie dopiero w 1983 roku. Dodajemy więc gazu, zostawiamy epokę Gierka i lądujemy w Jaruzelskim końca stanu wojennego. Na dzień dziecka AD 1983 linię wreszcie udało się uruchomić. Dostała numer 51. W poprzednim życiu (1948-67) obsługiwała trasę z Dworca Gdańskiego na Plac Unii. Dlaczego akurat 51? Bo historycznie warszawskie linie trolejbusowe miały numery od 50 w górę. Stąd używane kiedyś określenie „wiek trolejbusowy” na panie powyżej pięćdziesiątki. Ale wróćmy do lat osiemdziesiątych.

Dwie linie trolejbusowe i tramwaj do Wilanowa. Plan Warszawy PPWK, 1970
Trolejbusy w Warszawie, 1970

– Pierwszy dzień wypadł niezbyt fortunnie. Już po kilku godzinach wydarzyła się awaria, stanęły wszystkie wozy. Kierowcy jeszcze nie mieli doświadczenia – przyznał w rozmowie z „Życiem” (lipiec ’83) kierownik z MZK w Piasecznie, ale z czasem szoferzy nabrali wprawy. – Przyzwyczaili się do trasy i poznali jej pułapki. Takich miejsc jest kilka, na przykład przejazd pod wiaduktem przy ulicy Rzymowskiego. Tam najczęściej spadały pałąki – dodał kierownik.

Dworzec Południowy przemianowany już na Wilanowską w popołudniowym świetle października i zagadka: jak wyprzedzić trolejbus trolejbusem? Fot. André Knoerr, Flickr.com/fototak
Zapętlenie na Wilanowskiej. 1993, Fot. André Knoerr, Flickr.com/fototak

Ale to nie wiadukt i nie spadające pałąki radzieckich wozów były największą pułapką czyhającą na trolejbusy. Zabił je rachunek ekonomiczny. W nowe czasy nowej Polski trolejbusy wjechały już nowymi wozami. Te radzieckie dostały zadyszki i niczym Borys Jelcyn powiedziały „uchażu w odstawku”. Puławską pędziły przerobione na napęd elektryczny stare, dobre polskie Jelcze o francuskim pochodzeniu, czyli potomkowie dawnych Berlietów. Dostały wsparcie ze Szwajcarii w postaci kilkunastu prawie czterdziestoletnich Saurerów z przyczepami, których nawet nie przemalowano z oryginalnej zieleni na obowiązującą wówczas w Warszawie komunikacyjną czerwień.

Z punktu widzenia pasażera trolejbusy były świetne. – Dziś to brzmi jak science fiction, ale pamiętam, że kiedyś trasę z pętli w Piasecznie do Dworca Południowego pokonaliśmy w 17 minut. To był rekord, ale normą było 22-25 minut – wspomina „Gazeta Stołeczna” we wrześniu 2015 roku. – Dziś pokonanie tego samego dystansu trwa dwa razy dłużej. To oczywiście nie jest wina autobusów, które zastąpiły trolejbusy, tylko znacznie większego ruchu na Puławskiej – kończy wspomnienia red. Michał Wojtczuk.

Puławska przy Wałbrzyskiej. Trolejbus 51 ma przed sobą jeszcze tylko rok życia. Pojazd jest w kolorze zielonym, bo to używany sprzęt sprowadzony ze Szwajcarii. Zdjęcie: www.przegubowiec.com
Szwajcarski trolejbus. 1994, źródło: przegubowiec.com

Fakt. Wówczas trzypasmową Puławską można było gnać według znaków 80 kilometrów na godzinę, a pierwsze światła były dopiero przy Wałbrzyskiej. Ale miało być o końcu świata trolejbusów. Ten nastąpił we wrześniu 1995 roku. Zarząd transportu uznał, że utrzymywanie jednej linii i specjalnej zajezdni w Piasecznie dla trzydziestu kilku wozów po prostu mu się nie kalkuluje. Władze Piaseczna też nie miały ani ochoty ani pieniędzy aby łożyć na elektryczną fanaberię późnego Gierka. O ekologii nie myślał wówczas nikt. Linię zlikwidowano, zastępując ją tabunem kopcących starymi dieslami Ikarusów z numerem 709.

Krótki Ikarus jako trolejautobus 51 nie potrzebuje trakcji ani prądu, więc za rok całkowicie wyprze ekologiczne wymysły. Zdjęcie: Piotr Nodzykowski, www.przegubowiec.com
Trolejautobus. 1994, fot. Piotr Nodzykowski, przegubowiec.com

Jeszcze przez kilka lat nad Puławską wisiały przewody sieci energetycznej. Jeszcze co jakiś czas słychać było głosy: „trajlusiu, wróć!”, ale nic z tego. Przewody zdjęto, koncepcji nikt nie podchwycił, a bez zajezdni w Piasecznie powrót do elektrycznej komunikacji wymagałby pociągnięcia linii aż do Woronicza. Na takie ekstrawagancje nikt nie sypnie groszem. Ale duch elektrycznego autobusu nie zginął. Wręcz przeciwnie, wraca i ma się coraz lepiej.

Kiedyś będziemy się śmiać, dziś to powód do ekscytacji - zapowiedź puszczenia elektrycznych przegubowców na linię 503. źródło: WTP
Przegubowiec z pałąkiem na Kabatach. 2020, fot. WTP, M. Pawłowski

Zarząd transportu pochwalił się, że na linię 503 puści elektryczne autobusy. Wyglądają prawie jak trajlusie – też mają pałąki – ale jednak coś je odróżnia. W przeciwieństwie do radzieckich pojazdów typu ZIU te nowoczesne nie buczą, nie wyją, nie marudzą. Jadą, dopóki oczywiście starczy im energii.

Szwajcarski trolejbus, reprezentant zielonej gwardii komunikacyjnej podarowanej ubogiej Warszawie przez bogatych wujków. Fot. André Knoerr, Flickr.com/fototak
Gwardia Szwajcarska na Wilanowskiej. 1993, Fot. André Knoerr, Flickr.com/fototak

Opowieść długa jak jazda do Piaseczna linią 709. Gdybyście chcieli sobie w autobusie poczytać więcej, to serdecznie polecam swoją książkę „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”, z której pochodzi właśnie ta historia trolejbusowa. Jeżeli kupicie ją u mojego wydawcy, dorzucimy album „Witajcie na Ursynowie”, autograf a może i dedykację. Do sklepu jedziemy tędy:

Przejdź do sklepu

 

Maciej Mazur
Rówieśnik Ursynowa (1977) i autor trzech książek o historii dzielnicy. Zawodowo reporter Faktów TVN i autor programu Ranking Mazura w TVN24.

1 KOMENTARZ

  1. Dzień dobry. Przeczytałem artykuł z ciekawością. Czasy studenckie czyli lata 2000 spędziłem w Lublinie. To miasto słynie z trolejbusów. Tam to chleb powszedni. W tamtych czasach 90% taboru to były stare Jelcze. Chyba tylko jeden był nowszy. Raz jechałem tramwajem ZIU z przerobionym wnętrzem. Miasto pozostawiło jeden egzemplarz promocyjny i nazwało go Ziutkiem. Dziś już tam nie mieszkam ale od znajomych i z różnych artykułów wiem, że sieć połączeń trolejbusowych jest systematycznie powiększana. Powstają nowe trasy. Stare Jelcze nie wytrzymały próby czasu. Dziś to są trolejbusy marki Solaris i Ursus (nie wiedziałem, że Ursus produkuje trolejbusy, dopóki takim nie jechałem w Lublinie). Mało tego. Nowe modele mają też klasyczne silniki i mogą przejechać w razie czego trochę bez prądu. Niektóre odcinki są kombinowane. Częściowo z trakcją a częściowo bez. Przydaje się też w razie awarii. Podziwiam Lublin za to, że nie zlikwidowali sieci. Dobrze się wstrzeliło bo teraz tyle mówi się o ekologii. Na Ursynowie nie bylem ale łunie bo „Alternatywy 4”. Kultowy serial. Pozdrawiam serdecznie.

Skomentujesz? Wiesz może coś więcej? A może autor się pomylił?