W powszechnej opinii lata osiemdziesiąte to czas szarzyzny, czasem jednak trafią się jakieś kwiatki, które też tezie przeczą. Oto jeden z nich. Kwiatowy napis witający na osiedlu Jary. Za nim jedyny wówczas na Ursynowie wykwit gastronomiczny – restauracja Ursynowska. Zdjęcia porównawczego nie zamieszczam, żeby nie psuć nastroju.
To jest rok 1982. Stan wojenny, bieda, marazm, degrengolada i kolejki do pustych półek w sklepach. W tamtej czasoprzestrzeni trudno raczej o optymizm, chociaż trzeba oddać sprawiedliwość władzom spółdzielczym, że robią, co mogą. Sadzą kwiatki na przykład – bo ten napis to nie jedyny kolorowy akcent. Zmieńmy punkt widzenia.

Spójrzcie, jak tu kolorowo! Przejście między Puszczyka i Kopą Cwila. Tonie w kwiatach! Możemy porzucić plan pójścia na głębszego w Restauracji Ursynowskiej. Chodźmy raczej na spacer. Przed nami kolejny kwietny napis, tym razem na osiedlu Stokłosy. Zdjęcie niestety czarno-białe, więc trzeba trochę wytężyć wyobraźnię, aby dostrzec kolory na nasypie przy osiedlowym parkingu wzdłuż ulicy Symfonii.

Być może nawet pięknie pachniało, o ile oczywiście sąsiad nie odpalił jednej z czterech widocznych na zdjęciu Syrenek lub tego Wartburga. Założę się, że jest w kolorze musztardowym. A my wracamy do rzeczywistości kolorowej – przed nami jeszcze jeden widoczek z ulicy Wiolinowej. W tle słynna wierzba i pawilon handlowy z oryginalnym szklanym daszkiem. Cień to zapewne jedyne, co chwilowo ten sklep ma do zaoferowania.

Szczerze mówiąc, o ile pamiętam ten kwietny napis JARY, to już takiego rozbuchania jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Lato w latach osiemdziesiątych kojarzy mi się raczej z bujnymi chwastami porastającymi wielkie pola, na których nie zbudowano tego, co zaplanowali architekci. I jeszcze z zapachem mokrego kurzu na chodniku, gdy pod koniec gorącego lipcowego dnia spadł w końcu deszcz. Na tym ostatnim zdjęciu chyba też niedawno padało.
Zdjęcia kolorowe: Andrzej Hefurt.
Na ul Wiolinowej raczej trudno było znaleźć ogródek bez kolorowych kwiatów, w każdym inny płotek, leżaki i druciane krzesła ogrodowe. Sklep w tle potocznie nazywany był sklepem na dołku. Nasze mamy wysyłając nas tam mówiły- idź na dołek kup cukier, czy mąkę. Miejsce, w którym zrobiono to zdjęcie znajduje przy bloku, w którym mieszkał Twój redakcyjny kolega.
Ja mieszkałem po przekątnej, przy Koncertowej 3/5. I też na ten sklep zawsze mówiliśmy „na dołku”. Swoją drogą, ten „dołek” to dość popularna nazwa, bazarek przy Braci Wagów też był przecież „na dołku”. Pozdro!
Ale na tym naszym dołku przy Domu Sztuki najlepiej się skakało na rowerach 🙂 trzeba się było dobrze wyrobić żeby nie wyrżnąć w betonowy murek na trasie lądowania 🙂