Wsiadasz i nie wiesz. Dojedziesz czy zatrzymasz się między piętrami? Może szalona winda porwie cię i wypuści dopiero na najwyższym piętrze bloku? Koniecznie uważajcie też przy wsiadaniu, bo winda wcale nie musi stać za drzwiami. Kto by pomyślał, że zwykła przejażdżka windą osiedlową może dostarczać aż takich przygód?
Trauma została mi do dziś. Do dziś nie ufam tym konstrukcjom firmy Zremb z lat siedemdziesiątych. A przecież to wydawało się takie proste. Wsiadasz na parterze, naciskasz przycisk z piątką, winda podwozi na piąte, koniec. Co może się nie udać? Wszystko! Bo chociaż piąte piętro tuż-tuż, winda nie zamierza zwolnić. Mija je jak gdyby nigdy nic i zasuwa dalej. O czym może wtedy myśleć mały dzieciak? Że jak nic huknie w sufit, przebije go albo – to chyba gorsze – odbije się i runie dziesięć pięter w dół, na te straszne żelazne sprężyny, które sterczą poniżej parteru. No nie, nie tym razem. Winda osiąga ostatnie piętro i wypuszcza bladego zakładnika.
Kiedy porwała mnie za drugim razem, pomyślałem: nie ze mną te numery! Postanowiłem użyć guzika STOP. Przymierzyłem i kiedy dojeżdzała tak gdzieś do siódmego, szybko nacisnąłem STOP. Zgrzytnęło, skrzypnęło, jęknęło, stanęła. Nieco powyżej progu piętra, ale drzwi się odblokowały. Zwiałem. Potem byłem już mądrzejszy. Za każdym razem kiedy wracałem ze szkoły i miałem sam jechać windą, ostrożnie na parterze wciskałem jedynkę, zamykałem drzwi od zewnątrz i patrzyłem, czy się zatrzyma. Zatrzymała? Dobra, jedziemy. Pewnie tych strasznych przeżyć nie pamiętałbym do dziś, gdybym jako dziesięciolatek stosował się do nakazów wypisanych na tabliczce wiszącej w każdej kabinie. Jedziemy maksymalnie w sześć osób i – co ważniejsze – od dwunastu lat. No ale wtedy nie miałbym o czym pisać. Ot – winda jak winda.
A może to była wracająca karma? Zemsta losu za te wszystkie głupie żarty robione sąsiadom? Starszy kolega z podwórka pokazał bowiem pewnego razu, którą blaszkę należy trochę odgiąć, aby szarpnięcie za drzwi natychmiast zatrzymywało windę. No i gdy sąsiad wsiadał i ruszał, ferajna wesoło pociągała za te drzwi, zatrzymując go co dwa metry. Cyk-jedziemy-cyk-stoimy. Cyk-jedziemy-cyk-stoimy. Wychodził blady. Ja bym chyba po czymś takim nie wyszedł tylko umarł ze strachu. Jeszcze starsi koledzy mieli inną zabawę. Nieco mniej kreatywną. Polegała na przypalaniu plastikowych guziczków. Nie było chyba tygodnia, żeby któryś z nich nie był u mnie w bloku obrzydliwie stopiony, nadpalony albo chociaż okopcony.
Była jeszcze jedna świetna zabawa. Gdy tylko któryś z sąsiadów zapomniał zamknąć wewnętrznych drzwi do przewozu mebli, można było wejść do kanciapki w kabinie i udawać duchy. To jednak raczej wywoływało śmiech niż przerażenie. Swoją drogą – zastanawiam się, czemu dozorca musiał ten aneks zamykać, po co w ogóle tam drzwi? Przecież bez nich dużo łatwiej byłoby przewieźć na przykład rower. Jest pewna teoria i coś może być na rzeczy. Teoria głosi, że drzwi były zamykane na klucz użyczany przez dozorcę na czas transportu mebli po to, aby dozorca wiedział, co gdzie i kto właśnie przewozi, gdzie, kto i kiedy się sprowadza i zasadniczo co tam większego w bloku się szykuje. Teoria trochę spiskowa, bo równie dobrze mogło chodzić o to, aby nie szczać w ciemnym kącie windy.
A dlaczego dzisiaj akurat o windach – zapytacie. Byłem ostatnio w bloku na Puszczyka, trwał właśnie remont i wymiana dźwigu na nowy. Pomyślałem, że trzeba złożyć hołd klasycznym windom osiedlowym. Tym czterdziestoletnim maszynom, które powoli acz nieubłaganie znikają z naszych klatek schodowych zastępowane przez nowoczesne, oszczędniejsze, cichsze i zdecydowanie mniej zawodne odpowiedniki. Niestety, to już nie oferta Zrembu. Ta była zawsze na czasie, ale tylko do czasu. Tak z grubsza do końca dwudziestego wieku.
Podobało się? Więcej mrożących krew w żyłach opowieści i setki archiwalnych zdjęć znajdziecie w mojej książce „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Serdecznie polecam pod choinkę dla rodziców, dziadków a może i dzieci – niech wiedzą, że kiedyś zwykła podróż windą mogła oznaczać niezwykłą przygodę. Wersję z autografem i dedykacją (jak znalazł na prezent) zamówicie tylko bezpośrednio u wydawcy.
Przejdź do sklepu
Kabiny „towarowe” były zamykane by nie dopuszczać do ich przeciążenia. Towarówka miała tę samą obciążalność co zwykła (500kg lub 6 szt ludzia) a z racji konstrukcji pozwalała przewieźć 2 x więcej. Teoretycznie wyciągarka miała zabezpieczenie przeciwprzeciążeniowe, w praktyce często było „zworowane” jak bezpieczniki ceramiczne spinaczem. Psuło się to na potęgę, unieruchamiając kabiny co chwila, Jedynym wyjściem, by nie doprowadzić do tragedii było zamykanie dodatkowej przestrzeni.
Ja jeszcze słyszałem teorię, że otwieranie tych drzwi dezaktywowało możliwość wywoływania windy po drodze przez inne osoby. Tam na ich górze były takie styki elektryczne, które były rozwierane kiedy te drzwi były otwarte, i już maszynownia wiedziała, że jedziemy tylko od piętra A do piętra B.
Sensowne rozwiązanie, bo jak już ktoś wiózł jakiś większy gabaryt to potrzebował z nim dojechać bezpośrednio na wskazane piętro, bez zabierania dodatkowych osób po drodze.
Straszne przejażdżki windami są w Blue City. Te windy boczne prowadzące np do przychodni nie mają wlepek z aktualnymi badaniami technicznymi albo bujają się i nie chcą otworzyć drzwi na piętrze. Też można się ze**ać ze strachu. A piętra w Blue City są wysokie, wysokie…
No na dachu windy też się śmigało. Tym bardziej że było tam sterowanie plus gniazdko sieciowe. W towarowych robiło się żarty – albo udawanie duchów albo w maju/czerwcu wypuszczało się chrabąszcze 🙂
Niektórzy strasznie panikowali. Masę razy wchodziłem też pod windę jak spadły klucze lub coś innego – nie zawsze listwa zabezpieczająca zatrzymała windę gdy coś wpadało pomiędzy drzwi a próg windy – wciskało się jedynkę, zwierało styki i czekało aż winda podjedzie do góry. I zawsze człowiek straszliwie się smarem umazał
Czyli nie tylko ja miałem takie po…rąbane pomysły ;]
bardzo lubię Zremby licencje
Ja tak samo.
A ja wspominam rewelacyjnie te windy z Gocławia…
Można było jeździć na dachu windy.
Można było ją zatrzymać przyciskiem między piętrami…
Moja na Gocławiu prawie nigdy się nie psuła.
Jeździła szybko, dla mnie toporna, ale niezawodna konstrukcja.
Mieszkam obecnie na Ochocie , samo na Ochocie budzi zająknięcie.
Wina LiftSerwis… 15 razy w roku, nieczynna, są dwie więc tak w sumie ze 30 razy w roku nie jeżdżą. Drzwi rozsuwane, niby nie trzeba użyć siły żeby otworzyć. Winda zawsze po naciśnięciu przycisku zamyka drzwi, bez względu na to że jeszcze ktoś wsiada..
Drzwi cię przycinają, potem się otwierają, wchodzisz wkurwiony, a tu za drugim razem już się nie domykają, bo cię przycięły i coś im się pojebało(pewnie krawędź drzwi nie zakrywa czujnika) . Otwiera się znowu, więc nauczony doświadczeniem, tym razem przy zamykaniu muszę im pomóc ręką….
Paranoja. A na Gocławiu wszystko śmigało jak szalone.
Więc śmiem twierdzić, że autor miał traumę bo za mały jeździł. Moja winda była z 90 roku. Może 10 razy się zepsuła przez 30 lat.
Jeździ do dziś.
W moim Ochockim bloku od kiedy mieszkam mija 19 lat, a drugi raz są wymieniane windy wraz z silnikami, prowadnicami i całymi bebechami, kabina również.
Tamte były toporne ale jeździły, a gdy się zacięła można było wsiąść.
A ta stoi i dzwoń bez zasięgu do Lift serwis.