Więc chodź, pomaluj mój świat – mogli zaśpiewać za grupą 2+1 autorzy pierwszej ursynowskiej kolorystycznej rewolucji, ale musieliby dodać: na żółto i szarobiało. Gdzieś tak w początkach 1986 roku w szarości wielkopłytowych bloków osiedla Stokłosy pojawiły się pierwsze kolory kryjące grubą warstwę styropianu.
Nie mogłem się doczekać, ale niestety. Mój blok przy Koncertowej 3/5 był ostatnim w rozdzielniku tej ulicy. Z zazdrością patrzyłem jak inne domy już nabierają żywych kolorów, mój wciąż był nagi w swej wielkopłytowej szarości. Miało to jedną dobrą stronę, wciąż mogłem wydłubywać czarny, lepki i paskudny kit, którym obficie wypełniano szczeliny między płytami. Wkrótce miały zniknąć, tak jak i same wielkie płyty, pod warstwą ocieplenia. W końcu przyszła kolej i na nas.
Najpierw fachowcy wybudowali pod blokiem swoje zaplecze, czyli drewnianą budę pełną styropianu i szarej, śmierdzącej zaprawy, którą kładli na miękkie, białe płytki. Potem z jednej strony powiesili windę, którą w rytmie ratatata-ratatata kręcącej się korby krążyli dzielnie między parterem i dziesiątym piętrem. Z drugiej strony bloku wystawili rusztowanie, co wzbudziło podejrzenia lokatorów: a jak po tym wejdą złodzieje i wyniosą Rubina? Spokojna głowa. Po pierwsze nikt jakoś nie wszedł. Po drugie – wynieść Rubina nie tak łatwo. A po trzecie – złodzieje mieliby utrudnione pole obserwacji, bo okna szczelnie zasłonięto na wiele dni grubą brudną folią. Prace trwały i trwały a ja z niecierpliwością czekałem na efekt: czy trafimy na biel czy żółć?
Padło na biel. Żółć dostała niższa część bloku. Wtedy mi to się nie podobało, ale po latach biel okazała się jednak nieco trwalsza. Kiedy już skończyli, zapachniało tynkiem i blok zyskał drugą młodość po raptem siedmiu latach istnienia. Przy okazji machnęli barierki balkonów na blady róż, co akurat niezbyt przypadło mi do gustu.
Czas ocieplania bloków był jednak bardzo zabawny. Koledzy podkradali ze składzików styropianowe płyty i każdy mógł się poczuć jak Bruce Lee, jednym ciosem dziecięcej ręki przełamując je na pół. Całe płyty służyły jako statki do żeglugi po licznych kałużach, a przy okazji młodzież przeprowadzała liczne doświadczenia z pogranicza chemii i fizyki, bo ten styropian doskonale przecież się palił. Kilka takich składzików poszło chyba z dymem, gdy eksperyment wymykał się spod kontroli. A potem przez lata osiedle Stokłosy wyróżniało się swoją żółcią i bielą. Niestety, trwałość tych kolorów była porównywalna z trwałością socjalizmu.
Po dziesięciu latach wyblakły, po piętnastu elewacje się złuszczyły (co widać na zdjęciu tytułowym z 2006 roku) a po dwudziestu z wielkim hukiem zaczęły się walić. Najpierw wichura zerwała pół ściany szczytowej z Koncertowej 11, potem runęła ściana Koncertowej 7. Spółdzielnia zdecydowała się na remont. Znów pojawili się fachowcy, tym razem robota szła zdecydowanie sprawniej. Żółć i biel zniknęła zastąpiona klasyką pastelowego gatunku, czyli bladą zielenią, cytrynką i zawsze modnym beżem. Co ciekawe, tych poprzednich elewacji nie zrywano. Nowe naklejono na dokonania poprzedników, dzięki czemu grubość ścian wielkopłytowych bloków dorównuje dziś murom niektórych zamków.
Zabawne, bo pamiętam dokładnie ten sam zestaw zabaw ze styropianem, na których wspomnienie współczesny, ekologiczny ja czerwieni się ze wstydu. Rzeczywiście podkradaliśmy styropian, ćwiczyliśmy na nim ciosy, podpalaliśmy i puszczaliśmy po wodzie, zarówno na wielkich kałużach, jak i w wykopie, w którym parę lat później stanął blok z adresem Zamiany 12. Zresztą w stawie w wykopie były też inne „statki pływające” – zdaje się, że drewniana paleta, a także taki wielki, drewniany bęben, na którym przywożono wtedy na budowę zwoje kabli. Pływał też podeszwą do góry kalosz – jak głosiła lokalna legenda, tkwiła w nim noga topielca, a nikt nie miał odwagi sprawdzić, czy to prawda, więc kalosz dryfował nietknięty. A za piromańskie zabawy sprawiedliwie mnie pokarało – gdy zrobiliśmy z kolegą styropianowo-papowe ognisko, słusznie zirytowana sąsiadka zmusiła nas do jego zgaszenia, co łatwe nie było. Próbując zdusić ogień patykiem, kroplami stopionego plastiku opryskałem rękę, po czym do dziś mam ślady.
Aha, a mój blok był żółty.