Na zdjęciu: śnieg. Fotografia z epoki, nie koloryzowana. Rok 1978. Przedstawia osiedlową górkę zwaną „Krokodylem” położoną przy ulicy Wiolinowej w Warszawie. Widoczne na niej dzieci zjeżdżają na sankach, a dorośli pomagają im wciągać sprzęt pod górę. To była całkiem popularna zimowa zabawa.
Na kolejnym zdjęciu możemy się przyjrzeć z bliska zasadom tej dziwnej zabawy. Na szczycie wzniesienia osoba siedząca na sankach lekko odpycha się nogami a śnieg – dzięki poślizgowi – pozwala zjechać w dół. Przedstawiona scenka ma miejsce na terenie Szkoły nr 81 przy ul. Puszczyka, można więc domniemywać, że część dzieci to uczniowie tej placówki, którzy po szkole umówili się na sanki.
No dobra, ten styl narracji staje się nieznośny, więc już go porzucam. Chciałem tylko z grubsza oddać to, co możemy dziś opowiadać dzieciom tak do ośmiu lat, które śnieżnych zim w Warszawie mogą już nie pamiętać.
Spojrzyjcie w kalendarz. Dziś 21 grudnia, czyli zasadniczo początek zimy. Tylko gdzie ta zima, kochani? W zeszłym roku był może jeden dzień ze śniegiem? Nawet nie zdążyłem wyjąć sanek. Dwa lata temu był może łącznie tydzień, więc udało się urwać ze dwa dni na wyprawę z dziećmi na Kopę Cwila. Przez chwilę było podobnie jak w 1987.
Oczywiście, są pewne plusy. Nie trzeba odśnieżać, trudniej wywinąć orła na śliskim chodniku, buty zdecydowanie wyglądają lepiej a miasto oszczędza na soli. Tylko może niech te plusy nie przesłonią nam minusów.
Pomijam już fakt obiegu wody w przyrodzie i wpływu bezśnieżnej zimy na wilgotność gleby. Spójrzmy z takiego czysto ludzkiego punktu widzenia. Ze śniegiem jest widniej. A to ciemną zimą ważne, prawda? Nastrój od razu lepszy. Ze śniegiem jest też ładniej. Przykrywa wszystkie brudy – chociaż tu oczywiście jest postęp, to znaczy brudów nieco mniej. Przypomnę tylko takie zdjęcie – to jest rok 1977, widok z Wiolinowej na Wokalną. Dziś przebiega w tym miejscu Aleja KEN.
Spojrzałem w archiwum, aby znaleźć ostatnie zdjęcia śnieżnej zimy trwającej dłużej, niż kilka dni. I znalazłem. Ale dopiero w 2013. Pamiętam, że wówczas śnieg padał jeszcze w okolicach Wielkanocy – a że Lany Poniedziałek przypadał chyba akurat w Prima Aprilis i tego dnia jeszcze sypnął śnieg, więc ogólnie przyroda sobie z nas ostatni raz wtedy zadrwiła.
No więc tak. Zaczynamy zimę, zaraz kolejne święta bez śniegu. A tak na marginesie – jeżeli szukacie prezentu, to jeszcze polecam na ostatnią chwilę swoją książkę. Kto kupi u mojego wydawcy, dostanie autograf autora, dedykację wedle życzenia i najlepsze: w obrębie Ursynowa Pan Wydawca osobiście może podrzucić książki do paczkomatu, więc naprawdę może to być Prezent Last Minute i zdążycie przed Świętym Mikołajem. Inne cuda spełniamy po kontakcie osobistym z wydawcą. A to wszystko po naciśnięciu magicznego przycisku poniżej:
Przejdź do sklepu