Czy wchodząc do Galerii Ursynów nie macie czasem wrażenia, że czas się tu zatrzymał jakieś piętnaście lat temu? Puste korytarze, łazienki z pastelowymi kafelkami, tablica informacyjna o dawno już nieistniejących firmach, z których przynajmniej część zachowujemy we wdzięcznej pamięci.
Faraon rzucił podobno klątwę i odtąd nikt już nie odważył się wejść, aby zakłócać jego spokój. Nieliczni tylko śmiałkowie podchodzą pod jego gastronomiczny grobowiec aby sprawdzić, jak to było dawniej. Gdy świat jeszcze nie znał strasznego słowa „pandemia” a wino Carlo Rossi uchodziło za napój klasy premium. Chodźcie, pokażę wam. Galeria Ursynów, pierwsze piętro. Korytarz, gdzie kiedyś konkurował ze sobą obiadowy Oranż Bar z Faraonem. Na ścianie tego ostatniego znajdziemy jeszcze starą kartę dań.
Shaorma z baraniny (?) w picie za 18 złotych. Pizza Salami za dwie dychy. Rosół – 7 złotych. Ceny przedinflacyjne a może i nawet sprzed pandemii? Opis lokalu wciąż znajdziemy na stronie naursynowie.pl.
Nad stolikami wiszą kolorowe lampy, sprowadzone wprost z Egiptu. Kamienne wazy i naczynia oraz hieroglify, którymi udekorowana jest sala również przybyły znad Nilu. Faraon – na I piętrze w Galerii Ursynów. Specjalnością tej niewielkiej (ale przytulnej) restauracji są dania z grilla. W menu dominują potrawy arabskie (choć jest również pizza), zwłaszcza różne odmiany shoarmy. Smaczne, duże porcje i w przystępnych cenach (w dodatku do każdej shoarmy bułka pita i trzy sosy gratis).źródło: naursynowie.pl
Trzy sosy gratis a jeżeli któryś z nich pali, to popijemy piwem. Pół litra za 7,50. Jest też wino, Z klasykiem epoki na czele: Carlo Rossi. 45 złotych za butelkę.
Faraona zostawmy w jego zakurzonym spokoju. Na piętrze Galerii znajdziemy tablicę informacyjną, chociaż właściwie – dezinformacyjną. Jest tam nasz Egipcjanin, jest klub bilardowy Charlie i londyński pub Britcafe.
Z Britcafe nawet mam jedno zdjęcie. Zrobione w 2012 roku. Nie załapał się na nie niestety oryginalny punkowy właściciel lokalu. Miejsce było świetne, tylko oczywiście trzeba się było sprężać, bo po 23 ostatecznie zamykano całą Galerię i do domu – ale to przecież w klasycznym angielskim stylu. W Londynie wówczas też puby zamykano o 23 właśnie.
A potem to wszystko pozamykano. I Brit Cafe i Oranż i Charliego i Faraona. Klątwa jakaś? Słaby marketing miejsca? A może po prostu czas takich osiedlowych centrów nieodwołalnie przemija, czego dowodem jest choćby służewski Land, gdzie także wiatr wieje i duchy dawnych kupców straszą a budowniczowie już przygotowują kilof?
Albercik, wychodzimy – jak mawiał klasyk. A nie, przepraszam. Albert wyszedł stąd już bardzo dawno temu. Zostało po nim tylko zdjęcie i trochę wspomnień.
Świetnie napisany reportaż, a może dlatego, żę przepełniony nostalgią, szkoda tylko, że taki krótki. Choć o ironio pasuje to do losów „Gal-Usra”