To nie wizja postapokaliptycznej Warszawy, tylko kadr z 1999 roku. Pnącza porastające budynek znikną za kilka lat. Wraz z ociepleniem wielkiej płyty i położeniem ślicznego pastelowego tynku skończy się zielony sen projektantów Ursynowa.
Czy betonową dżunglę można połączyć z tą zieloną? Można. Przez całe lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte dzikie wino, bluszcz i co tam jeszcze tylko może się muru czepić – czepiało się i obrastało bloki. Spójrzcie na zdjęcie bloków przy Pięciolinii z 1995 roku.
Szarość płyt od wiosny do jesieni znikała pod zielenią pnączy. Liście obrastały balkony i okna, bloki wtapiały się w zieleń. Taką wizję miał Marek Budzyński, główny projektant północnej części Ursynowa. Na kolejnym zdjęciu jego dzieło z połowy lat dziewięćdziesiątych, czyli osiedle przy Pasażu Ursynowskim. Całe zarośnięte. Zieleń miała uspokajać, chłodzić i dotleniać.
Tego wszystkiego już nie ma. Lokatorzy skarżyli się pewnie na muchy, komary, wilgoć i ptactwo, spółdzielnie chciały odnowić elewacje. Wraz z remontami znikały kolejne zielone ściany. Dziś można je jeszcze znaleźć na niektórych podwórkach – chyba właśnie wewnątrz enklawy przy Pasażu Ursynowskim. A może już i tam wszystko zdrapano i wyrwano?
Walka z naturą zakończyła się całkowitym zwycięstwem człowieka. Udało się zielsko zerwać, wyciąć, wyprzeć z miasta. Co prawda, czasem pewnie w środku lipca ktoś może za nim tęskni, ale zaraz potem przypomina sobie te robaki, wilgoć i ptaki.
Ciekaw jestem waszych opinii. Czy to dobrze wyglądało czy może jednak wiszące ogrody niech sobie sadzi Semiramida a spółdzielnia ma dbać aby było czysto, elegancko i betonowo?