Dzieci, dzieci, uciekaaajcie! A one stoją i się gapią na dziurę. Jak gdyby nigdy nic. Co gorsza, rodzice – zamiast panikować – spokojnie robią im zdjęcie. Jaka fajna dziura, nie? Powiedzcie, kochani: jak to możliwe, że wszyscy nie zginęli(śmy)?
Dzisiaj jedni klikaliby w urzędowej aplikacji, inni wzywali straż miejską a w mediach byłoby mniej więcej tak: „chwile grozy przeżyli mieszkańcy ulicy ZWM – gromada dzieci o krok od tragedii”! A one tylko spokojnie stoją i patrzą. To przecież nic takiego, ot – kolejna otwarta studzienka i rzucona obok pokrywa. Fachowcy zapomnieli zamknąć. Normalka. W czasach musztardowych Syrenek, brązowych dużych Fiatów i zielonych Żuków takie rzeczy po prostu się zdarzały. Zresztą – patrzcie. Nie minął nawet rok i już fachowcy pokrywę zasunęli.
Można na nią wejść i spokojnie zająć się konsumpcją lizaczka. Rodzice znów nie będą się denerwować, tylko cykną kolejne pamiątkowe zdjęcie. Te nasze studzienki są na ZWM, tuż przy Bacewiczówny. Ale przecież podobnych miejsc były dziesiątki. Dziur, kilkumetrowych kanałów, niezabezpieczonych wykopów, sterczących kabli, otwartych wejść na place budów, gdzie po godzinach udawanej pracy wkraczali nieletni eksploratorzy zakazanych miejsc.
Zdolni koledzy z mojego podwórka na Koncertowej wybudowali niedaleko bloku całą ziemiankę – z wejściem, kilkumetrowym tunelem i sporym pomieszczeniem na końcu. Cała okolica przychodziła podziwiać dzieło, w końcu więc padło ofiarą własnego sukcesu. Przyszli dorośli i kazali zasypać. Doprawdy nie wiem, jak to możliwe, że nie było setek ofiar – chociaż nie zapominajmy, że do wypadków dochodziło. Bodajże w 1984 roku na budowie metra na Imielinie osunęła się ziemia grzebiąc budujące właśnie podobną ziemiankę dzieci. O ile pamiętam, jednego nie udało się uratować. Także to nie tak, że czasy były piękne, fajne i nikomu nic się nie działo.
No dobrze. Porzućmy głębokie wykopy, niebezpieczne dziury i zajmijmy się czymś mniej niebezpiecznym. Chodźcie na wrotki.
To znów to samo miejsce przy ZWM. Dziewczyny założyły wrotki, kierowca malucha przytargał bagażnik dachowy i będzie go instalował. Pewnie szykuje się coś większego do przewiezienia. W tle przycupnął nam pomarańczowy król socjalistycznych bezdroży i wiejskich targów, czyli Tarpan. Tarpan, prawie Mustang.
Patataj, prr, na dzisiaj koniec. Spragnionych podobnych podwórkowych opowieści i orwo-zdjęć odsyłam do swojej książki „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Kto kupi w sklepie u wydawcy, dostanie w prezencie autograf i dedykację wedle życzenia.
Przejdź do sklepu
Plac budowy szkoły 309 był świetnym miejscem zabaw: szczególnie ten magazyn rusztowań, w miejscu obecnego boiska Orlika. Albo do skakania z drugiego piętra szkoły na pryzmę piachu 🙂
Kiedyś widziałem spychacz DT75 wpadający W CAŁOŚCI do takiego niezabezpieczonego wykopu,