Marzenie hurtownika złomu? Więzienie dla niegrzecznych dzieci? Ekspozycja przemysłu hutniczego? Nie, to plac zabaw skręcony i zespawany z żelaznych elementów. Róg Belgradzkiej i Rosoła, rok 1989. A teraz wytęż wzrok i znajdź takie relikty służące do dziś.
Trzeba przyznać, że przez nagromadzenie żelaza wygląda to nieco surrealistycznie. Ciężkie, solidne konstrukcje popularnej klasy „gniotsa-nie łamiotsa” wytrzymywały nawet ataki chuliganów i to była ich podstawowa zaleta, bo urodą raczej nie grzeszyły. W przeciwieństwie do pięknie zaprojektowanych drewnianych placyków zabaw z Ursynowa Północnego, te natolińskie wykazały się jednak sporą trwałością.
Na osiedlach Jary i Stokłosy nie ma już śladów po tamtych drewnianych konstrukcjach, z których tak dumni byli projektanci połowy lat siedemdziesiątych. Drewniane koniki odjechały, domki spłonęły albo się rozpadły, nawet palisady piaskownic zjadł ząb kornika czasu (Paulo Coehlo z Ursynowa, czyli ja). A te żelastwa wciąż jeszcze można spotkać. Oto dowód.
Mały plac zabaw przy Raabego. Dzieciaki były wniebowzięte, widząc ten stalowy domek. Ile tu możliwości wspinaczki i skręcenia karku lub nogi! Aż mi się łezka w oku zakręciła, że to wciąż jest, stoi i służy. Zabawy było co niemiara i młodzież nie mogła uwierzyć, że kiedyś z tych rurek wyczarowywano istne cuda. Na przykład taką (ciuchcię/piracki statek/cokolwiek innego) przy Lokajskiego.
Oczywiście żelazne konstrukcje stały nie tylko na Natolinie. Były wszędzie. Poniżej zdjęcie z placu zabaw przed blokiem przy Herbsta 4. Rok też 1989.
W czasach przemyślanych, zaprojektowanych, bezpiecznych i atestowanych urządzeń stawianych na miękkiej gąbce czasem może fajnie spaść na tyłek z żelaznej grzędy prosto w piasek. Tata tak spadał i żyje, drogie dzieci. A więc miłej zabawy!
Są jeszcze rurkowe „zagrody” na Wiolinowej 3 (wewnątrz enklawy)