Pękła rura i zalało całą klatkę. A że akurat był mroźny styczeń, to i pamiątka zostanie na nieco dłużej, bo zanim fachowcy się zorientowali i odcięli wodę, ta zdążyła już się zmienić w zamarznięte jezioro. Dobrze, że drzwi jak zwykle były otwarte, bo byśmy się nie dostali do domu. Ot – usterka. Zdarza się.
Dzisiaj będzie trochę do poczytania, bo w dziale „Kronika Prasowa” publikujemy zestaw sześciu tragikomicznych historii o walce z awariami. Zaczyna się w 1980 roku, gdy mieszkańcy dowiadują się od spółdzielni: „nie ma wody, nie będzie i co nam zrobicie?”, a kończy już w nowych czasach na windzie, która z dzieckiem w środku stanęła między piętrami, ale dyżurujący akurat fachowiec był tak nawalony, że gdy tylko odebrał zgłoszenie od mieszkańców, od razu zasnął zamroczony. Może to i lepiej, bo strach pomyśleć co mógłby w tym stanie zdziałać w szybie. A tak – wiadomo. Mieszkańcy znanym sposobem wzięli sprawy w swoje ręce. Wziąć klucz od zamka Skarbiec, odgiąć panel, przyciągnąć skobel i już drzwi otwarte. Trzeba sobie radzić – o czym w dzisiejszych czasach nie chcemy już pamiętać, utyskując na spóźniającego się dziesięć minut hydraulika. Polecam lekturę ku pamięci.
Więcej podobnych historii z niedawnej historii znajdziecie oczywiście w „Czterdziestolatku”. Jeżeli jeszcze nie macie książki, to możecie ją zamówić tu: