– A po filmie zapraszamy do H2O. Przystań wolnego czasu czeka, bierz kurs na Nowoursynowską – reklama wyświetlana w Multikinie była bardzo zachęcająca. Niestety, kto w nią uwierzył – wpadał na mieliznę, na której utknęła budowa pierwszego ursynowskiego centrum rozrywki.
Był rok 2000. Nowe millenium, nowe wyzwania i nowe możliwości. Na Powiślu w niedawno oddanym awangardowym gmachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego otwarto klub Hulakula, czyli wielką kręgielnię z barem, miejscem zabaw dla dzieci i spotkań dla dorosłych. Interes szedł świetnie. Drugi podobny lokal o nazwie Arco powstał na Szczęśliwicach, trzeci w nowym budynku Warszawianki. To dlaczego nie na Ursynowie – pomyśleli inwestorzy Centrum Rozrywki H2O.
Pomysł w sumie mieli niezły. Znaleźli teren – przy Nowoursynowskiej, trochę na uboczu, ale też nie za daleko od metra i głównych ulic. W planach narysowali obowiązkową kręgielnię (wówczas była to najmodniejsza miejska rozrywka), plac zabaw dla dzieci, restaurację i część biurową. Hasło przewodnie „Przystań wolnego czasu” i nazwa „H2O” były trochę mylące, bo mogły się kojarzyć z innym inwestycyjnym hitem początków XXI wieku, czyli Aquaparkiem – ale tu żadnych basenów nie przewidziano, co najwyżej wodotryski i fontanny. Flotę klienci mieli przepuszczać w czterech lokalach gastronomiczno-rozrywkowych, których nazwy trafiły nawet na ustawiony przy Nowoursynowskiej szyld: Oceania, MS Tankowiec, Columbus, Górny Pokład.
Pod koniec 2002 roku H2O już miało opuścić suchy dok. Budynek był prawie skończony. Zamówiono kampanię reklamową w Multikinie. Na parkingu ustawiono ostatnie drogowskazy kierujące do wejść i na postój Korpo Taxi. Może nawet drukowano zaproszenia na otwarcie, ale w tym momencie stało się coś nieoczekiwanego, co przecięło wyznaczony prosty kurs na sukces i nagle wyrosło na nim, jak góra lodowa Titanica albo skały Costa Concordii. Zachrobotało, bujnęło statkiem i wielka inwestycja zaczęła nabierać wody. Orkiestra strojąca instrumenty stanęła zdezorientowana. Gdzie kapitan? Nie ma. Gdzie szalupy? Próżno szukać. Co z naszym dziewiczym rejsem? Przerwany, odwołany, ratuj się kto może.
Nagle skończyło się finansowanie. Zabrakło na ostatnie prace, na dokończenie barów, posadzenie kwiatków i kupno kręgli. Inwestycja stanęła. Początkowo nawet nie wyglądało to tak źle – ot, jeszcze jeden kredycik, może jakiś biznesowy holownik w roli wspólnika? Nadano SOS… Cisza. Znikąd ratunku. Pieniędzy starczyło jedynie na stróża, który pilnował tego, co już zbudowano. Mijały kolejne tygodnie, miesiące i lata. Sześć lat. Inwestor padł, a jego nieukończone dzieło przypominało statek-widmo.
W 2009 roku wreszcie powiał wiatr zmian i wydawało się, że wrak skieruje się do właściwego portu. Teren przejęła Wyższa Szkoła Mazowiecka specjalizująca się w fizjoterapii i studiach pielęgniarskich. Zaczęto od przemalowania elewacji: niebieski motyw marynistyczny zmieniono na żółto-brązowe barwy jesieni i liczono, że nadejdzie wiosna. Nic z tego. Wielkie plany nowego właściciela, który chciał tu urządzić uczelnię i przychodnię trafiły na rafę przepisów i sitowie zagmatwanych spraw własności gruntu. Poza przemalowaniem przez osiem kolejnych lat nie stało się nic. Wiele H2O już upłynęło a ten statek wciąż dryfuje. Zadedykujmy mu więc klasyczny tekst Grzegorza Ciechowskiego śpiewany przez Lady Pank:
Ja wierzę, oni tańczą wciąż
Oni żyją swoim życiem
I dopłyną tam, gdzie chcą
I wierzę w ich podwodny świat
A orkiestra, która grała
Do tej chwili gra.
Artykuł jest fragmentem książki „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Znajdziecie w niej znacznie więcej mało znanych epizodów z historii dzielnicy, a gdzie ją kupić? Tu. W sklepie lokalnego wydawcy. Dorzucam autograf i album „Witajcie na Ursynowie”.
Przejdź do sklepu