Wycieczka pierwsza klasa. Miękkie siedzenia, ciepło w środku, zasłonki, luksus. Stan wojenny przyniósł ciekawy eksperyment – komunikację miejską zasiliły komfortowe autokary turystyczne Orbisu, które ekspresowo podwoziły do i z centrum na odległe peryferia.
Orbisy miały pętlę zbiorczą przed Pałacem Kultury, skąd rozjeżdżały się po mieście. Na Ursynów skierowano dwie linie: jedną na Północny, drugą na Południowy. Skąd ten pomysł zasilenia taboru MZK pojazdami mknącymi zwykle nad Balaton i do NRD?
O, to bardzo proste. Po wprowadzeniu stanu wojennego zamknięto granice i autokary nie miały gdzie jeździć. Władzom zależało na dobrym wizerunku w społeczeństwie, więc wydano rozkaz: autokary wyprowadzić i puścić na ulice. Uruchomiono specjalne, ekspresowe linie autobusowe.
Zasadniczo zabierały tylko tylu pasażerów, ile miały miejsc siedzących, ale w Polsce nie ma zasady, której nie można obejść. Cena przejazdu: 3 złote (jak widać na zdjęciu tytułowym), dwa razy drożej niż zwykłym autobusem. Ale było warto, oj było! Węgierskie Ikarusy, jugosłowiańskie TAM-y i stare, ale jare Mercedesy pruły Puławską nie tracąc czasu na zbędne przystanki. Z tej perspektywy nawet mroczna zima PRL-u wyglądała jakoś lepiej.
Na podstawie informacji ze strony trasbus.com możemy z grubsza określić częstotliwość kursowania i trasy autokarów. Orbisy jeździły w dni powszednie (a do maja 1983 także w soboty robocze) w godzinach 6.00-9.00 i 14.00-18.00. Trasa biegła Marszałkowską (Waryńskiego) i Puławską, potem linie się rozdzielały. Ta na Ursynów Północny zjeżdżała na Aleję KEN i okrążała osiedla Jary i Stokłosy. Przetrwała do końca maja 1983 roku.
Rok dłużej kursowała linia kończąca bieg na pętli Ursynów Południowy. Ta ostatni raz wyjechała na miasto 31 maja 1984. Po zniesieniu stanu wojennego Orbis wrócił bowiem do organizowania wycieczek nieco dalszych niż ze Śródmieścia na Ciszewskiego. Autokary odjechały, pozostało po nich tylko piękne wspomnienie najwyższego komfortu podróży komunikacją miejską.
Jeździło się przyjemnie, bo szybko i zawsze na siedzącym miejscu. Nieprzyjemni byli szoferzy, który traktowali swe nowe zajęcie, jako upadek z drabiny społecznej. Po wycofaniu z linii miejskich „orbiskowskie” autobusy jeszcze wykorzystywano jako szkolniaki w następnych latach w okresie zimowym. Dzieciaki to uwielbiały, bo luksus i każdy miał swoje miejsce. Szoferzy jednak znów traktowali swą pracę jako hańbiącą i zwykle byli nieuprzejmi. Prawie tak jak ich młodzi pasażerowie. Był więc to toksyczny związek.
Generalnie w tamtych czasach kierowca autobusu to było panisko i tak też się zachowywał. Dopiero jak to pokolenie odeszło, zaczęli się zachowywać normalnie.
Tak pamiętam jak podjeżdżały na pętlę na płaskowickiej dla szkół nr 191 i 311. I chyba jeszcze jedna szkoła była ale nie pamiętam numeru. Luksus dla dzieciarni prawdziwy i siedzenia się rozkładały…