Warchałowskiego w prawo, Wasilkowskiego prosto, Marco Polo w lewo a dwie górne tabliczki jakiś łobuz ukradł. Rok 1990, róg Gandhi i Dereniowej. Kto pamięta takie drogowskazy, ten z pewnością mieszka tu długo.
– Wie pan, ja to na ten Ursynów nie jeżdżę – zagaił taksówkarz odwożąc mnie do domu. – Jak tylko pana zostawię, to już… – i tu pik-pik-pik wystukał coś na terminalu – …już mnie nie ma, zapisuję się na Mokotów. Wolę tam być siódmy w kolejce niż tu pierwszy.
– No ale dlaczego – pytam – przecież ma pan nawigację?
– Panie, między tymi blokami to i nawigacja głupieje! Nawet jak wpiszę właściwy adres, to nie ma jak wjechać. No weź pan: Pięciolinii 8. Miałem kiedyś taki kurs. Podjechać pod klatkę. Z jednej zakaz wjazdu, nie da się. Z drugiej wjazd jest i nawet tabliczka „Pięciolinii”, ale dojechać można tylko pod jeden blok. Do ósemki muszę wjechać naprzeciwko Megasamu, nie zwracać uwagi, że to Puszczyka i klucząc jakoś dobrnąć pod właściwy adres. A klient czeka i się denerwuje. I co mam mu potem powiedzieć, że nie potrafiłem dojechać? Ja dziękuję za takie przyjemności! Kto to w ogóle wymyślił i po co, żeby bloki stawiać przy ulicach od podwórka?
Kto wymyślił? Projektanci. Po co? Bo doszli do wniosku, że skoro osiedlowe życie i tak toczy się od podwórka, gdzie jest szkoła, plac zabaw i sklep, to niech numeracja domów też podąża za kluczącymi osiedlowymi ciągami pieszymi a nie za normalnymi, szerokimi ulicami miejskimi. Pomysł zastosowano na Ursynowie Północnym, a później (niestety) go powielano aż do końca Natolina z kilkoma zdroworozsądkowymi wyjątkami (przy Dereniowej i Braci Wagów) potwierdzającymi tylko regułę, że taka koncepcja adresowa nie była jednak zbyt udana.
Aby jakoś ułatwić orientację w terenie, opracowano oryginalny ursynowski system informacji miejskiej. Pierwsze tablice ustawiono przy wjazdach z dróg głównych na osiedle – to takie, jak na zdjęciu tytułowym. Kierowały do uliczek wewnętrznych. Przy każdym wjeździe na parking lub do kolonii bloków stał drogowskaz pokazujący numery domów, do których prowadzi dany wjazd. Po wjechaniu na teren kolonii – następna tablica, prowadząca już do konkretnych adresów. Same adresy na ścianach bloków też miały ten sam styl graficzny, podobnie jak tabliczki nad każdą klatką schodową. To było spójne, ładne, proste, czytelne, miało sens i tylko jedną wadę: projektant nie przewidział dewastacji, a drogowskazy były niskie – w zasięgu wzroku i ręki.
Zrobione z lekkiej blachy tabliczki w latach osiemdziesiątych padły łupem wandali, a te które przetrwały do lat dziewięćdziesiątych, zagospodarowali złomiarze. Pozostałością tego systemu są jeszcze tabliczki adresowe na niektórych blokach Ursynowa Północnego i Południowego (najlepiej zachowane na osiedlu Na Skraju) i tablice nad wejściami do klatek schodowych. Jak choćby ten na Grzegorzewskiej.
I jak tu się dziwić taksówkarzom? Co gorsza, dawniej czekała jeszcze na nich pułapka kartograficzna: otóż plany wydawane w latach osiemdziesiątych były planami sensu largo, a więc naniesiono na nie wszystkie planowane arterie. Aleja KEN – w terenie będąca wykopem budowanego metra – ciągnęła się na papierze przez cały Ursynów, mostem przecinała Smródkę i wpadała na Mokotów. Kłopot tylko w tym, że plan wydrukowano w 1982 a most zbudowano w 2012. Jazda według mapy kończyła się więc na manowcach gdzieś między wysypiskiem starych płyt a płotem budowy metra. Dopiero w 1986 roku wydano pierwszy plan Ursynowa-Natolina pokazujący realną siatkę ulic i wszystkie bloki z ich numeracją. Nakład rozszedł się na pniu. Zgadnijcie, kto wykupił większość? Tak jest. Taksówkarze.
Szczerze mówiąc, to od kilku lat noszę się z pomysłem zgłoszenia do Budżetu Obywatelskiego projektu częściowego przywrócenia takich tablic. Gdyby postawić je przy wjazdach z ulic na osiedla, łatwiej byłoby trafić pod właściwy adres. Co o tym sądzicie?
A jeżeli chcecie więcej podobnych ciekawostek, do polecam serdecznie swoją książkę „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Drogowskaz poniżej prowadzi do najlepszego sklepu, czyli wprost do mojego wydawcy. Każdą książkę kupioną u niego podpisuję i dorzucić mogę dedykację.
Przejdź do sklepu
czy tam czasem nie ma błedu w opisie pierwszego zdjęcia? to chyba róg Ghandi i Dereniowej
Tak jest, był. Poprawiłem. [w oryginale była Cynamonowa]
Moim zdaniem jest kilka miejsc na Ursynowie gdzie logika urzędników nadających nazwy ulic lub numerację bloków rozmyła się z realiami. Na przykład prostokąt pomiędzy Dereniową, Ciszewskiego, Pileckiego i Gandhi. Praktycznie każdy blok ma numerację z innej ulicy. Jeden „stoi” przy Dybowskiego. Po drugiej stronie podwórka przy Miklaszewskiego, a za rogiem przy Amundsena. Podobnie jest przy Małej Łąki. Jeden ma numer 74, a tuż obok 19. No i błędy w nazewnictwie ulic. Nie wiem czym się kierowali włodarze, żeby Surowieckiego i Sosnowskiego ustawić tak blisko siebie. Zastanawia mnie też dlaczego, w rzeczywistości, jedna ulica, ciągnąca się praktycznie przez całą dzielnicę ma aż trzy nazwy. Myślę tu oczywiście o Anody/Rosoła/Relaksowa. Pozdrawiam. Dostawca pizzy z Ursynowa, z wieloletnim doświadczeniem.
Tak jest, ten kwartał z Miklaszewskiego, Dybowskiego, Amundsena i Marco Polo rzeczywiście jest dość gęsto upchany nazwami. Z kolei między dość chyba podobnymi nazwami Warchałowskiego i Wasilkowskiego wrzucono ekstra-krótką uliczkę Szczuki. W zasadzie chyba tylko osiedle przy Kazury jest pozbawione takich utrudniających życie i orientację wrzutek nazewniczych.
Ulica Rosoła od początku do końca gdzieś w polu była niegdyś ulicą Jana Rosoła, uczestnika Powstania Styczniowego – mania wyrywkowego, gdzie popadnie, bez ładu i składu, nadawania ulicom lub ich fragmentom nazw związanych z AK i Powstaniem Warszawskim, poskutkowała zmianą nazwy odcinka ul. Rosoła na Jana Rodowicza „Anody” – od Rzymowskiego do Ciszewskiego.
Indiry Gandhi też nazywała się kiedyś Nugat w całości – od Findera aż do swojego ówczesnego końca w krzakach na Wolicy, ale po jej zabójstwie w 1984 roku postanowiono reprezentacyjną, dwujezdniową część tej ulicy poświęcić właśnie wielokrotnej premier Indii i tak ul. Nugat została tylko tam, gdzie jest dziś.
To coś, co się buduje na zdjęciu Dereniowej/Warchałowskiego to Markpol (wcześniej mogło mieć inną nazwę)
Moim zdaniem koncepcja jest bardzo udana, a to że ktoś w samochodzie, z włączoną klimatyzacją i radyjkiem, czasem chwilę pobłądzi, to żadna cena za to, że na pieszo trafia się wszędzie wygodnie i bez problemu.
A taksówkarz który musi korzystać z nawigacji, to – proszę wybaczyć mój francuski – sempiterna, a nie taksówkarz 😉
A tabliczki to doskonały pomysł, pamiętam je z dzieciństwa i zdecydowanie zagłosowałbym w BO za projektem ich powrotu, zwłaszcza że w tej edycji Budżetu nie za bardzo było w ogóle za czym rękę podnieść, bardzo mało było konkretnych, dobrych pomysłów.
i jak z tymi tabliczkami? identyfikacja wizualna, istotny element tożsamości miejsca…