Huknęło, łupnęło i wielki dźwig zwalił się w wykop pod blok na Wiolinowej. Tak niezbyt szczęśliwie skończyła się uroczystość wmurowania kamienia węgielnego na budowie Ursynowa. A przecież miało pójść gładko, wszystko było przygotowane i przećwiczone – zwłaszcza, że scenariusz takiej imprezy zwykle jest bardzo podobny i fachowcy z długoletnim stażem niejeden kamień wmurowywali.
Wiadomo, jak jest: zbierają się inwestorzy, architekci, wykonawcy, ksiądz pokropi, dyrektor wygłosi przemówienie, potem zalewa się kamień i gotowe. Można budować. Podobnie było w październikową sobotę 1975 (a może 1974) roku, aczkolwiek wystąpiły pewne różnice. Zabrakło księdza – wiadomo, postępowy socjalizm od wody święconej wolał wodę ognistą. Tę zapewniono w postaci bułgarskiego koniaku „Słoneczny Brzeg”.
Sam kamień był słusznych rozmiarów, była to bowiem pierwsza wielka płyta stawiana na placu budowy. Zjechali się przedstawiciele spółdzielni, biura projektowego, wykonawcy, nie mogło też zabraknąć tzw. czynnika partyjnego, czyli oficjeli. Na miejsce uroczystości wybrano blok o numerze budowlanym 718, przyszły adres: Wiolinowa 13. Władza nie była przesądna, nie wierzyła w żadne zabobony, że niby trzynastka może być pechowa. Błąd!
Dzień był nieco dżdżysty. Teren rozjechały spychacze i koparki, bez porządnych gumofilców nie dało się przebrnąć przez to błoto. Delegacje były jednak przygotowane. Wszyscy są, można zaczynać. Na szynach czeka już żuraw budowlany. Zadanie jest proste: unieść płytę, postawić na fundamentach, przyspawać. Resztę zmontuje się w poniedziałek. Kierownik daje sygnał dźwigowemu. Cisza. Kierownik daje drugi sygnał. Nic. Kierownik zaczyna się denerwować. Dźwigowy również. Wygląda na to, że nie ma zasilania. Siadł prąd albo silnik. Chłodne powietrze zaczyna iskrzyć od padających w krótkofalówkach siarczystych przekleństw. Czas na męską decyzję. „Dawać Lecha!” – słychać w eterze.
Po chwili daje się słyszeć basowy warkot diesla. Nadjeżdża Lech, czyli samobieżny dźwig na kołach. On sobie poradzi w każdych warunkach. Operator pewną ręką prowadzi ciężką maszynę na sam skraj wykopu. Na twarzach zgromadzonych gości zdaje się malować zadowolenie. Wreszcie wmurujemy ten cholerny kamień.
Lech unosi wielką płytę. Ramię dźwigu obraca się i… niestety, praw fizyki pan nie oszukasz. Ciężki dźwig obciążony dodatkowo płytą zaczyna się przechylać. Błoto osuwa się spod kół. Płyta nieuchronnie ciągnie maszynę w dół i z potężnym łoskotem Lech wali się w wykop. Dźwigowy gramoli się z kabiny. Nic mu się nie stało. Wystarczy tych wrażeń. Delegacje udają się do baraku na rozgrzewający „Słoneczny Brzeg”. Może jednak należało zorganizować księdza?
W sumie jednak nie wyszło aż tak źle. W bajce u Krasickiego o wołach krnąbrnych były „miłe złego początki, lecz koniec żałosny”, a u nas odwrotnie. Zaczynało się żałośnie a potem było i miło i dobrze. No, prawie. Trochę tylko trzeba było poczekać. Jakieś czterdzieści lat.
Zdjęcie tytułowe (a na nim budynek przy Wiolinowej 1) jest też na okładce mojej książki „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Opowieść o kamieniu węgielnym też pochodzi stamtąd, a usłyszałem ją od Włodzimierza Witaszewskiego, nieżyjącego już współprojektanta Ursynowa Północnego. Książka oczywiście poleca się pod choinkę każdemu miłośnikowi historii naszej dzielnicy. Do egzemplarzy kupionych w sklepie osiedlowego wydawcy dorzucamy dedykację i podpis autora.
Przejdź do sklepu
Witam. Historię tą usłyszałem z ust ojca po raz pierwszy dzisiaj jadąc przez Ursynów ( dużo innych historii z Warszawskich budów lat 70-tych słyszałem już setki razy „przy objedzie”). Odnalazłem artykuł , pokazałem ojcu i muszę sprostować….
Radziecki żuraw na szynach stracił zasilanie tudzież awarię elektryki, już dzień wcześniej i na uroczystość zadysponowano nie Lecha , który wymagał utwardzonego podłoża, a TATRĘ z napędem terenowym.
Element węgielny został uniesiony i….. dźwig przestał reagować na ruchy dźwigniami przez operatora…… Jak się później okazało uszkodzeniu uległa pompa układu hydraulicznego , która unieruchomiła maszynę. Element wisiał na linie do poniedziałku…..
Operatorem Tatry był mój ojciec.