Proste pomysły są dobre, bo są proste i dobre – uznali zapewne projektanci metra i zrezygnowali z dosłowności przy wyborze wystroju stacji Stokłosy. Zostały tylko zdjęcia, które publikuje „Zwierciadło” z 1988 roku. Możemy na nich zobaczyć, jak mogła wyglądać ta stacja.
Pierwsze skojarzenie ze słowem STOKŁOSY to oczywiście kłosy. Setki kłosów. No, może nie setki, ale kilka moglibyśmy tu dać – więc dali. W artykule główna projektantka wyjaśnia, że każda stacja powinna się wyróżniać wystrojem, który od razu pokazywałby pasażerom, gdzie akurat dojechali. Stąd te kłosy.
Wyłożyli jedną ścianę kafelkami z kłosami, przyjrzeli się i uznali: nie, to jednak nie to. Zbyt dosłowne. A może sięgnęli do ulicznej etymologii i sprawdzili, że wśród rolno-ogrodowych nazw ulic pochodzących jeszcze z czasów ursynowskiej wsi (Pigwy, Śliwy, Renety, Rzodkiewki) te Stokłosy to nie żadne Sto Kłosów, tylko Stokłosa – taka roślinka, chwast zbożowy? Więc kafelki z kłosami skuto a stację wyłożono po prostu żółto-brązową glazurą, która też jakoś tam kojarzy się ze zbożem.
Kto przeczytał już artykuł ten wie, że stacja Stokłosy była stacją eksperymentalną, gdzie sprawdzano różne sposoby podwieszania sufitów i dekorowania ścian. Kłosów więc nie ma, jest minimalizm. Jak zauważyliśmy na początku, proste pomysły są dobre, bo są proste i dobre. Mają jeszcze jeden niezaprzeczalny atut. Są tańsze, co w końcówce PRL-u z pewnością nie było bez znaczenia.