Popadało i na rano nie odśnieżyli ścieżki rowerowej? Skandal! W kwadrans po rozpoczęciu śnieżycy ulica jeszcze nie jest czarna? Prezydent do dymisji! Nie da się ukryć, zimowe wymagania ostatnio trochę nam wzrosły. To może dla otrzeźwienia krótka migawka sprzed równych czterdziestu lat? Z początku prawdziwej Zimy Stulecia?
Tamta zima uderzyła w Sylwestra 1978 roku, co miało swoje złe i dobre strony. Złe – bo wiadomo, Sylwester to ogólna degrengolada i demobilizacja. Dobre – bo niektóre imprezy się przedłużyły i to mocno, gdy okazało się, że rano nie ma jak wrócić.
– Przyjaciele dostali mieszkanie na Puszczyka 20. Co to była za radość – jakby Pana Boga złapali za nogi i trzymali bardzo mocno! I oczywiście była chata na Sylwestra, a my mieliśmy dowieźć „szkło” w postaci dwóch butelek wódki i wody mineralne – wspomina tamtą imprezę Barbara Mąkosa-Stępkowska z Urzędu Dzielnicy. Historię spisywałem na potrzeby książki „Czasoprzewodnik, 33 lata na Ursynowie”. – Umówiliśmy się o piątej po południu w mieszkaniu mojej mamy na ulicy Nowotki (dzisiaj Andersa), czyli jak mówiły okoliczne dzieciaki – na Nowotkach. Już o 15.30 rozpoczęliśmy pieszy marsz na Plac Wilsona (wówczas Plac Komuny Paryskiej), gdyż z tego miejsca odjeżdżał na Ursynów (teoretycznie) pospieszny autobus „U” .
Brnęliśmy przez coraz wyższe śniegi. O godzinie 20-tej autobusu jeszcze nie było i podjęliśmy decyzję, że w ramach surwiwalu naruszymy „szkło”. Wtedy po raz pierwszy i ostatni w życiu piłam wódkę „z gwinta” pod kaloryferem (czynnym!) jednego z pobliskich domów. Woda mineralna w szklanych butelkach dawno zamarzła, ale na szczęście nie wybuchła.
O dziewiątej wieczorem przyjechał autobus. Nikt już nie wierzył, że to możliwe i gdy się pojawił, byliśmy przekonani, że to fatamorgana śnieżna. Zostałam wepchnięta z tłumem do środka, okulary zaparowały i mój partner z oddali rozpaczliwie krzyczał: „Basiu – jesteś?” Byłam i nawet siedziałam, wepchnięta w fotel, z dwójką obcych dzieci na kolanach. Tak „uziemiona” jechałam, co było szczytem komfortu w porównaniu do sytuacji pań, które w długich sukniach próbowały zatrzymywać – jak taksówkę – pługi śnieżne. Niektórym nawet się udawało.
Na Placu Bankowym (wtedy Dzierżyńskiego) kierowca po raz pierwszy stanął, tłum oczekujących rzucił się na autobus, czego nie wytrzymała jedna z szyb. Niedzisiejszy Pan Kierowca, który przejawiał pełną determinacji obywatelską postawę i zamierzał jednak, pomimo wszelkich trudności, dotrzeć na Ursynów, wspierany przez pasażerów (napisali mu oświadczenie, że to nie on tę szybę stłukł), ruszył dalej i dowiózł nas do samego Ursynowa.
O godzinie 23.55, a więc po niemal dziewięciu godzinach podróży z Muranowa na Ursynów, stanęliśmy pod klatką na Puszczyka 20. Szybko wbiegliśmy na najwyższe piętro i punktualnie o północy pojawiliśmy się w drzwiach mieszkania naszych przyjaciół. Cali, zdrowi i w dodatku ze „szkłem”. Tam poznaliśmy wielu nowych znajomych, bo z pierwotnej listy gości tylko nam udało się dotrzeć na Ursynów. Dzisiaj nasi przyjaciele mieszkają w Szwecji, gdzie zastał ich stan wojenny, a my nadal na Ursynowie i tak już pewnie zostanie. Ach co to była za zima i co za Sylwester – kończy Barbara Mąkosa-Stępkowska.
Także wiecie. Jeżeli akurat zapomną odśnieżyć ścieżki rowerowej, to nie pękajcie. Nie z takich opresji już wychodziliśmy!