Niebezpieczne grzyby kontra dzielni policjanci. Opierali się długo. Naprawdę długo trwali na posterunku, ryzykując co najmniej zdrowiem. Nie mieli jednak szans. Pozbawieni wsparcia, pozostawieni przez dowódców, wycofali się. Oddali redutę organów ścigania w ręce pasożytniczych grzybów. Dziś ta ich reduta legła w gruzach. Uczcijmy ją krótkim wspomnieniem.
Zimowa sceneria 1989 roku wprowadza nas w historię pawilonu przy Belgradzkiej. Ostatnio znanego głównie z kolejek na poczcie, ale wcześniej przez całe lata była to także natolińska twierdza prawa i porządku publicznego. Od tyłu mieścił się tu komisariat policji. Otwarto go pod koniec lat osiemdziesiątych i otrzymał numer trzydziesty trzeci.
Komisariat trzydziesty trzeci – uważajcie, dzieci! Uważajcie, bo historia to dość smutna. Pomieszczenia w pawilonie urządzono raczej skromnie. Spółdzielnia nieodpłatnie przekazała je policji. Dzielni stróże prawa dyżurowali tu, przyjmując zgłoszenia od okolicznych mieszkańców. Czasy były ciężkie. Dzikie lata dziewięćdziesiąte, dilerzy, dresiarze, wymuszenia, rozboje. Roboty huk, a w policji bieda aż piszczy. Odprawy, wyjazdy, powroty, zatrzymania. I wtedy nieoczekiwanie pojawił się on. Grzyb. Wróg wewnętrzny.
Może nie był to inteligentny pasożyt z serialu „The Last of Us”, ale okazał wystarczająco groźny, aby skupić na sobie uwagę Sanepidu. Inspektorzy odwiedzili posterunek raz i drugi, przyjrzeli się, nakazali natychmiastowy remont. Ale jaki remont? Dresiarze grasują a wy nam tu o pracach budowlanych? Na remonty nie mamy czasu a poza tym – pieniędzy nie ma i nie będzie. Inspektorzy się zmartwili, grzyb za to ucieszył po cichu, zatarł trujące rączki i rozsiewał się po ścianach, coraz śmielej anektując policyjną przestrzeń.
Był już jednak wiek dwudziesty pierwszy. Po drugiej stronie skrzyżowania rosła potęga lśniącego gresem Centrum Natolin, naprzeciwko biedna policja gnieździła się w tej zagrzybiałej, wilgotnej budzie. Grzyb stał się panem sytuacji i ścian posterunku. Przerażony rozwojem sytuacji Sanepid w 2009 roku zarządził: dość tego, ewakuacja!
Roniąc łzę wraz z autorką tekstu z policyjnej gazety zważmy jednak, od prawie piętnastu lat, na ponad 150-tysięcznym Ursynowie, mamy tylko jeden jedyny komisariat. Nie wiem, czy to są właściwe proporcje.
Kiedy policjanci się wyprowadzili, grzyb nagle przestał być problemem. Przyszła ekipa, skuła tynki, pomalowała ściany, wymieniła te przegniłe podłogi i rach-ciach do byłego komisariatu wprowadziła się… Lecznica. Nic tak dobrze nie uzdrawia z wszelkich pasożytniczych dolegliwości, jak bliskość ochrony zdrowia. Pocztowcom urzędującym od frontu budynku też jakoś grzyb nie zagrażał. A i spółdzielnia była zadowolona, bo w końcu mogła naliczać czynsz i zarabiać na pawilonie. A może by tak zarobić więcej? Zburzyć tę budę, wykorzystać atut doskonałej lokalizacji i wystawić tu bloczek?
Jak pomyślano, tak zrobiono. Zebrano oferty od chętnych spółdzielców, wzorem klasycznych lat osiemdziesiątych przeprowadzono losowanie i szczęśliwcy dostali możliwość zapłacenia prawie 15 tysięcy złotych za metr kwadratowy w nowym bloku plus – to prawdziwe Bingo w tej spółdzielczej loteryjce – 56 tysięcy za miejsce garażowe (te informacje podaję za stroną FB niezastąpionej pani Hanny, uważnie śledzącej wszystkie wydarzenia w Spółdzielni Wyżyny – a więc trudno o bardziej wiarygodne źródło). Blok ma wyglądać tak, jak na poniższej wizualizacji opublikowanej w „Halo Ursynów”, a jeżeli spółdzielnia szuka jakiejś fajnej nazwy swojej inwestycji, to ja bym proponował porzucić banalne „Zielone Natoliny”, „Rytmy Metra” i podobne deweloperskie badziewie – jedyną godną nazwą tego miejsca wydaje się Rezydencja Fungus.