Uwaga, ostrożnie! To nie są drzwi do sutereny pod wielkopłytowym blokiem. To jest portal do innego wymiaru! Za tymi drzwiami mieściła się pierwsza redakcja miesięcznika „Fantastyka”. Służby Polsce 2. W 1984 roku odwiedziła ją ekipa Polskiej Kroniki Filmowej.
W trochę kosmiczną, ciut może nawet cyberpunkową scenerię wczesnego Ursynowa „Fantastyka” wpisała się idealnie. Z rzeczy zakrawających na science fiction mieli na przykład telefon, który dla większości ówczesnych mieszkańców osiedla był wyśnionym symbolem nowoczesności. A tu proszę. Stoi sobie na biurku redaktora naczelnego Adama Hollanka. I chyba nawet dzwoni.
Kalendarz na ścianie przypomina nam, że wciąż mamy rok 1984, z którego dzięki wytężonej pracy redakcji i współpracujących z nią autorów możemy się przenieść w nieco lepsze i ciekawsze czasy. Zapalamy papierosa, zasuwamy te klasyczne aluminiowe żaluzje w oknach i bierzemy się do pracy.
Czegoś brakuje? Czarnej kawy w szklance z metalowym koszyczkiem? Takiej biurowej klasyki? Proszę bardzo. Ciach i ląduje na stole wraz z projektami graficznymi kolejnych stron miesięcznika. Kolegium zaciąga się czynnie lub biernie dymem z „Klubowych” i myśli. 150 tysięcy czytelników czeka! Zaraz, zaraz. Jakie 150 tysięcy – to przecież tylko ówczesny nakład! Każdy egzemplarz czyta kilka osób, więc łącznie może mają nawet pół miliona odbiorców?
Teksty są świetne, grafika – jak na podupadający PRL – doskonała. – Ale może zróbmy coś więcej – pada pomysł. I robią. Jesienią 1984 roku w Domu Sztuki współorganizują weekend pod hasłem „Z science fiction na ty”. Można było spotkać się z pisarzami, napisać własne opowiadanie i obejrzeć filmy. Klasyczne „Gwiezdne wojny” albo „Diabelski wynalazek”, czechosłowackie dzieło z 1958 roku. W internetach piszą, że to najbardziej udany czeski film wszechczasów, ale my mieliśmy opowiadać o czasach, gdy internet sam był jeszcze tylko w domenie SF.
Coś jednak redakcji na tej Służby Polsce trochę przeszkadza. Fusy w czarnej kawie, niedomyty nalot na szklance w koszyczku a może siekera od setek wypalonych „Klubowych” wisząca w tej suterenie? Nie. Piwnica. Przeszkadza ta piwnica, przydałby się nieco większy lokal. W „Życiu Warszawy” dają więc ogłoszenie, że chętnie się przeprowadzą do 100 metrów, żeby było z pięć pokoi. Może nie wszyscy palą i chcą popracować w świeższej atmosferze? A może po prostu w lokalu pod blokiem jest za ciasno?
Pismo się rozrasta, czytelnicy czekają. Sto pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy rozchodzi się na pniu. To były jednak świetne czasy dla tych, którzy od kosmicznie absurdalnego PRL-u woleli kosmos literacki. Sami wiecie. Historia z socjalizmem uczy, że czasem pewnych fantastycznych wizji lepiej jednak nie realizować.
Kronikę w czeluściach internetu znalazł Bartłomiej Kokoszka, bardzo dziękuję!