– Sprzedawały tam dwie piękności – bardziej dyskretna ciemna Pani i blondyna z puszystymi długimi włosami – wspomina tę krainę luksusu Katarzyna Stanczew, wówczas kilkuletnia dziewczynka. – Ja oczywiście zafascynowana byłam blondyną choć mama orzekła, że wygląda ona jak kokota. Nie wiedziałam, co to „kokota”, ale przez to stała się ona jeszcze bardziej tajemnicza i fascynująca. Wystawałam z mamą po cienie do oczu i szminki i żałowałam, że wybiera brązy i beże, a nie turkusy i amaranty. Sklep wydawał mi się bardzo duży – kończy pani Katarzyna. Gdzie to było? Na Wiolinowej. Ale może po kolei.
Stojąc na placyku między Komfortem, sklepem i Domem Sztuki, tuż obok głazów wtaczających się do leja dawno nieczynnej fontanny, spójrzmy na podupadający i w większości opustoszały parterowy pawilon Wiolinowa 15. Obok wejścia na ścianie wisi płaskorzeźba (w zasadzie chyba wypukłorzeźba) Edmunda Majkowskiego pod tytułem „My ze spalonych wsi”. To batalistyczna scena przedstawiająca przemarsz oddziału partyzantów przez las. AK-owcy? Raczej nie. A raczej na pewno nie. Po pierwsze – zamiast Stenów mają Pepesze. A po drugie – przypomnijmy sobie tytuł. „My ze spalonych wsi/my z głodujących miast” to początek marsza Gwardii Ludowej. Czyli jednak to raczej nie są żołnierze wyklęci. A teraz uwaga, bo przeoczymy kolejny oddział. Na tyłach pawilonu, w miejscu odgrodzonym przez parking, w podcieniach mamy dziwny pobazgrany prostokąt w kolorze cegły. To też dzieło sztuki, też Majkowskiego, też batalistyczne i też socjalistyczne. Tytuł: „Honor i ojczyzna”. Gdyby usunąć bazgroły, może nawet byłoby coś widać – a tak to żaden honor eksponować w ten sposób sztukę w ojczyźnie. Ciekawostka: jak twierdzi Julia Dziubecka przygotowująca opis dla portalu „Warszawska Sztuka Publiczna”, obie rzeźby powstały w 1977 roku na prywatne zamówienie kierownika spółdzielni.
A teraz wracamy do Miss Paryża. Obok partyzantów mamy wejście do nieczynnego punktu usługowego. Dziś nic ciekawego, ale jaka historia! Ostatnio second hand, wcześniej przez długie lata salon optyczny, a jeszcze wcześniej – powiew Paryża Mitteranda w Warszawie Jaruzelskiego. Miss of Paris. Tak się nazywała firma polonijna produkująca kosmetyki pod własną marką i tu, na Wiolinowej, obok partyzantów, miała swój salon firmowy. A Gwardia Ludowa pilnowała, aby od tych zapachów zgniłego zachodu ludziom się w głowach nie poprzewracało.
Fragmenty książki „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”.
Autor: Maciej Mazur, 2017
Książka do nabycia w sklepie wydawcy:
Przejdź do sklepu
[…] latach osiemdziesiątych wnosił tu dosłowny powiew zachodu. W tym miejscu funkcjonowała drogeria Miss of Paris, której barwną historię już opisywałem. Z drugiej strony pawilonu też pojawił się najemca. W opustoszałym lokalu po pierwszym […]