Skąd pochodzili pierwsi kosmici, z którymi spotykało się dziecko PRL-u? Z Planety Des oczywiście. I z Domu Rodzinnego – wielkimi literami, aby uniknąć skojarzeń, że tata gdzieś odlatywał. Nie. Tu chodzi o Dom Rodzinny na Końskim Jarze, w którym w połowie lat osiemdziesiątych otwarto księgarnię – cel ogólnopolskich pielgrzymek o liczebności porównywalnej do wycieczek do Lichenia. Ale może po kolei.
Dom Rodziny. Wielkimi literami – nazwa własna. Pierwszy dom kultury na Ursynowie. W zasadzie to nie tylko dom kultury, to rzeczywiście miała być instytucja o charakterze rodzinnym. Ulokowała się w nowoczesnym piętrowym pawilonie na Końskim Jarze.
Organizowano tam odczyty, wieczorki literackie, występy artystyczne. Działała kawiarnia o nazwie „Derby”. Można też było wynająć salę z pełnym wyposażeniem bankietowym, jeżeli akurat salon w M-3 okazał się ciut za mały na planowane wesele czy chrzciny. Prowadzono kółka zainteresowań.
Jeżeli kogoś nosiło, mógł tańczyć, bo właśnie w Domu Rodzinnym pierwsze hołubce krzesał zespół tańca ludowego „Jaromiry”. A jeżeli kogoś pociągały nowe technologie, w latach osiemdziesiątych mógł się zapisać na kurs obsługi komputerów (chyba Spectrum) czy programowania w Basicu.
To wszystko cenne i ważne, ale miało być o kosmitach. Promocyjnym strzałem w dziesiątkę na skalę kosmiczną okazało się otwarcie na parterze księgarni Krajowej Agencji Wydawniczej, która wydawała komiksy: Kajki i Kokosze, Thorgale czy właśnie „Lądowanie w Andach” i inne zeszyty z serii „według Ericha von Daenikena”. Na Koński Jar zaczęły ciągnąć pielgrzymki i to nie tylko z Ursynowa, nie tylko z Warszawy ale i z całej Polski.
Firmowy salon KAW gwarantował, że wszystkie oczekiwane nowości najpierw trafią właśnie tu. A skąd wiadomo było, że już coś się pokazało? No właśnie nie wiadomo było, dopóki kolega się nie pochwalił, że już ma na przykład taką „Rozprawę z Dajmiechem”. I pewnie kolega nie dodał, że nie wie o co chodzi, bo akurat ten komiks padł ofiarą pewnej pomyłki KAW-u. Otóż jest to druga część opowieści pt. „Woje Mirmiła” z tym, że przez zamieszanie wydawnicze najpierw opublikowano część drugą a rok później pierwszą. I co z tego? Nic! Radości i tak nie było końca.
Dom Rodzinny dotrwał aż do początków kapitalizmu, który niestety zmiótł i KAW i kawę z kawiarni i kursy programowania Spectrum. W parterze pawilonu powstał sklep. Resztę zajęła siłownia i tak tężyzna fizyczna przegoniła z dawnego Domu Rodzinnego tęgie głowy. Wiadomo, rodzina to jest siła!
Gdyby salon KAW istniał do dziś, moglibyście chyba w nim kupić książkę, z której pochodzi powyższy artykuł: „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Jeżeli macie ochotę na więcej podobnych opowieści, to nie trzeba nigdzie jeździć. W XXI wieku firmowy salon księgarski ursynowskiego wydawcy dostępny jest tu i teraz. Do każdej książki dedykacja autora, znaczy się – moja.
Przejdź do sklepu
W budynku po lewej na 7 piętrze mieszkał Jerzy Bończak 🙂
Zdjecie przedstawia sklep spozywczy,KAW byl obok.