Drodzy widzowie, zapewne nie możecie się doczekać tego, co zobaczymy dziś w TVP o godzinie 19.30. W oczekiwaniu na nowy Dziennik kilka wspomnień z tego klasycznego, który w latach osiemdziesiątych co jakiś czas wpadał sobie z wizytą na Ursynów. Wsiadamy w służbowego Robura i ruszamy.
Jest październik 1984 roku. Zaczęła się ostatnia w PRL kadencja koncesjonowanego samorządu, czyli Rad Narodowych. Ekipa TVP postanawia zbadać, jakimi problemami żyją Polacy. No a żyją na przykład tym, że nie ma nic w sklepach. I samych sklepów też jakby trochę za mało. A ludzie przecież mają kartki i te kartki trzeba gdzieś zrealizować. Przesłuchiwany przed ledwie wówczas czteroletnim Megasamem radny zapowiada, że będzie się starał i naciskał, aby było więcej. Towarów? Nie. Sklepów.
Mamy na przykład taki piękny sklep samoobsługowy z żółtymi drzwiami w pawilonie przy Wiolinowej. Podobnych miało być więcej, ale nie ma. Nie udało się zbudować. Radny proponuje więc, aby może postawić trochę tymczasowych kontenerów? Miejsca wszak nam nie brakuje. O, patrzcie: jaka wielka łąka pełna chwastów rozciąga się między Puławską a Surowieckiego, którą to ulicą przemyka właśnie autobus czerwony.
Oczywiście nie jest tak, że nic się nie buduje. O, nie. Buduje się. Przedszkole na przykład buduje się na Natolinie. Na Uboczu. I to przedszkole wznoszą dla nas towarzysze radzieccy. To znaczy oczywiście nie tak, że całe wznieśli. Ale akurat delegacja Komsomołu wpadła ponosić trochę cegieł w sierpniu 1984 roku i akurat tak się złożyło, że obok przechodziła ekipa TVP. Z tragarzami? Nie. Z kamerami. Niech pan, panie komsomolcu, coś powie i coś doda.
Dziękujemy, da swidania. Rok później dziennikowa ekipa – chyba nawet z tym samym redaktorem – odwiedza kolejny plac bardzo ważnej budowy. Najważniejszej nawet. Bo to budowa metra. Pomarańczowy Mercedes-blaszak dzielnie przedziera się przez zakurzone drogi. Dotarł właśnie na koniec ówczesnego świata. To Kabaty.
Na budowanej stacji postojowej metra praca wre, koparki uwijają się, przedstawiciel inwestora zapewnia, że ekologia jest mu bardzo bliska. Pracujemy przecież tuż przy Lesie Kabackim, więc tu się wybuduje taki mur i jeszcze wał ziemny, także zwierzętom metro nie zagrozi. I to nawet udało się zrobić!
Była jesień, było lato, teraz zima. Początek 1987 roku. Śnieg zasypał Warszawę. Na ulice wysłano wszystko, czym tylko dysponowano, a co miało łychę, lemiesz lub cokolwiek innego służącego do odgarniania śniegu. Powolutku, ostrożnie, ekipa TVP swoim służbowym Roburem toczy się Doliną Służewiecką. Ktoś zwróci uwagę na koparkę, ale sokole oko lokalnego historyka-amatora dostrzeże coś jeszcze. Na hali magazynowej po lewej stronie na białym tle odcinają się czarne litery URSYNÓW. To witacz.
Witacz, idealnie dopasowany do królującej wówczas tymczasowości i prowizorki, latami witał wszystkich przyjezdnych, obwieszczając: drodzy przybysze, oto Ursynów! A oto pan z szuflą, który odgarnia schody przy Megasamie. Wystąpił w tej samej relacji.
A więc: Megasam. Tam zaczęliśmy i tam skończymy dzisiejszą podróż z Dziennikiem przez nasz mały świat. Przepraszamy za usterki i prosimy nie regulować odbiorników.
Pamiętam, że za kapitalizmu dwie ursynowskie ulice pojawiły się w telewizji, WOT bodajże.
Otóż były to Gawota oraz Bociania, obie rozbabrane i wyglądające jak ścieżki poligonowe dla czołgów.
Obecnie Bociania jest aligancko brukowana, zaś Gawota po latach asfaltowania, ponownie rozkopana. Taki los stołecznych ulic, ciągle coś się dzieje.