Stu-stuk, stuk-stuk, stuk-stuk, stuk-stuk. Co to? Wkurzony i głodny dzięcioł poluje na korniki w starym drzewie? Nie, to odgłos latami towarzyszący każdej nowej ulicy na Ursynowie. Ulice budowano bowiem tak, jak Hitler swoje autostrady: z wielkich płyt.
W zasadzie pomysł nie był zły. Niemcy w latach trzydziestych swoje wielkie płyty odlewali specjalnie na potrzeby budowy autostrad i efekty ich pracy służą w Polsce do dziś, chociaż po osiemdziesięciu latach wypadałoby zrobić remoncik, bo przejazd krótkimi autostradami A6 pod Szczecinem i A18 przy granicy niemieckiej przypomina trochę jazdę po schodach. Przy większej prędkości byłoby to nawet Stairway to Heaven. Ale z ziem odzyskanych wróćmy na te zagospodarowane.
W przeciwieństwie do niemieckich wielkich płyt drogowych, te nasze były po prostu odpadami z budowy. Wymyślone do stawiania ścian niezbyt nadawały się na podłoże rozjeżdżane przez kilkudziesięciotonowe ciężarówy i autobusy. Nie projektowano ich także do leżenia w zamarzającej wodzie, przez co każdej wiosny trwałość tego rozwiązania inżynieryjnego była poddawana ciężkiej próbie.
A nie można było po prostu zbudować ulicy – jak Pan Bóg i Pan Inżynier przykazali – na uzbrojeniu, podsypce, podbudowie i z asfaltu? Nie, bo gdyby czekać na te podsypki i podbudowy, to wytyczane ulice latami byłyby tylko błotnistymi drogami polnymi. A tu bloki wokół rosną, ludzie się wprowadzają i chcieliby pewnie jakoś do domu dojechać. Kładzie się więc nasze wielkie płyty bezpośrednio na ziemi, jedna za drugą, jak klawisze pianina i wszystko gra. Jest już prawie ulica.
Największą trasą ulicą zbudowaną z płyt była ulica Rosoła. Projektowano ją z rozmachem, który można zobaczyć w północnej części (dziś przemianowanej na Rodowicza). Dwa lub trzy pasy, ruchu, szeroki pas zieleni, chodniki dla bezpieczeństwa odsunięte i osłonione drzewami. Miały być jeszcze kładki, przejścia podziemne i tunele – krzyżówkę z Ciszewskiego planowano w dwóch poziomach. Sił i środków starczyło jednak tylko do Ciszewskiego.
Zaraz za skrzyżowaniem z trzech pasów robił się jeden. Oczywiście: tymczasowo. Kiedyś się to dobuduje aż pod Las Kabacki, połączy z dochodzącą od zachodniej strony ulicą Findera (Pileckiego) i powstanie obwodnica Ursynowa z odnogą do Powsina. Tak właśnie wyglądał na papierze docelowy układ komunikacyjny.
Skoro więc plan jest wielki a prowizorka mała, to natoliński odcinek Rosoła powstał po taniości, jako ułożony z płyt nierówny trakt pokryty byle jak asfaltem. W roli latarń ustawiono spotykane raczej w wiejskim krajobrazie betonowe słupy energetyczne. Rozwiązanie było oczywiście tymczasowe – z tym, że ta tymczasowość trwała kolejne 25 lat. Dopiero pod koniec pierwszej dekady XXI wieku płyty zerwano i zbudowano porządną, dwupasmową ulicę. Za trwałość i wytrwałość wielkiej płycie drogowej można jednak spokojnie przyznać status złotej.
Tekst pochodzi z mojej książki „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa”. Jeżeli ktoś chciałby ją kupić w prezencie pod choinkę, to uważam, że to świetny pomysł. Do każdego egzemplarza kupionego w sklepie osiedlowego wydawcy dokładam dedykację i autograf.
Przejdź do sklepu