„Oglądanie grozi rozmiękczeniem mózgu” – ostrzega napis na telewizorze Rubin w mieszkaniu na Bacewiczówny. Rok był 1982, więc ostrzeżenie bardzo na czasie, chociaż oglądanie telewizji na tym odbiorniku miało też nieco inne skutki.
Napis ostrzegawczy to te małe czarne literki u góry ekranu. Pomysłowe rozwiązanie, prawda? A wiecie, o co chodzi z tymi „innymi skutkami”? Kto miał Rubina, ten pewnie wie. Ale zacznijmy od przedstawienia naszego bohatera. Oto on, reklamowany w tygodniku „Stolica”.
Cena Rubina na tej reklamie to 22 tysiące złotych i z grubsza możemy ją przeliczyć na dzisiejsze pieniądze jeden do jednego. Tak jest, to był luksusowy, duży, kolorowy odbiornik. Produkowany w Polsce na licencji radzieckiej. Opakowany w ciężkie, drewniane pudło, idealnie się komponował z klasyczną meblościanką na wysoki połysk.
– Na ekranie dominował kolor czerwony, na co wpływała tak ideologia, jak i technologia Secam. Głośnik mono, obraz więcej niż doskonały na butelkowo wypukłym, zaokrąglonym kineskopie, waga więcej niż pokaźna. Wewnętrzny rząd lamp i kondensatorów przepoczwarzał się poprzez strumień obrazu i dźwięku w rząd dusz – wspominał po latach Michał Myśliński, wydawca książek o Ursynowie, na zdjęciu tytułowym uchwycony właśnie przed Rubinem. Ale miało być nie o rządzie dusz, tylko o innych zgubnych skutkach oglądania telewizji.
Rubin był wybuchowy. Zbyt długie oglądanie groziło przegrzaniem tego rzędu lamp i kondensatorów a to powodowało, że po prostu zaczynał się fajczyć. Siedzisz, oglądasz Kobrę a tu z obudowy leci dym. Poważnie! Mój Rubin też tak skończył. Kiedy w lepszych czasach w salonie pojawiło się 21-calowe Sony, Rubin trafił do dziadka. Dziadek oglądał Totka. I w trakcie losowania emocje były takie, że Rubin też się zajarał. Dziadek z wujkiem wynieśli go na balkon. Adrenalina musiała być niezła, skoro dziadek dźwignął te 50 kilogramów radzieckiej licencji i wytargał na dwór. Tam Rubin dokonał żywota. Rok był 1990, więc nie trafił do ZURT-u ani do warsztatu ze zdjęcia poniżej. Trafił na śmietnik.
Pożegnaliśmy się bez żalu. A morał z tej historii aktualny do dziś: nie przesadzajcie z oglądaniem telewizji. Pamiętajcie, czym to grozi!