Operator spychacza był bardzo miły. Przyjechał, aby usypać górkę, ale ponieważ dzieciaki grzecznie poprosiły, to jeszcze rozgarnął trochę ziemi i obok górki stworzył staw. Gdzie? Przy Bażantarni. I tak powstał kolejny osiedlowy akwen. Dołączył do istniejącej już krainy tysiąca jezior, stawów i kałuż żeglownych.
Historię o stawie naprzeciwko kościoła Władysława z Gielniowa nadesłał mi Facebookowy „Hrabia Bąk”. Dziękuję, Panie Hrabio! Latem zbierająca się w jeziorku woda dawała chwilę wytchnienia od upałów, ptaszki miały gdzie brodzić a ławeczki zachęcały: gościu, siądź i otwórz Króla. Zimą akwen zamarzał i zmieniał się w lodowisko. Mniej więcej takie, jakie pod koniec lat osiemdziesiątych tworzyło się obok dzisiejszej Galerii Ursynów.
Piękna opowieść, kolejna legenda marynistyczna. Bo chociaż teoretycznie jedyną ursynowską rzeką jest Smródka, to praktycznie od zarania osiedlowych dziejów mamy tu znakomite warunki do uprawiania sportów wodnych.
Nieodłącznym elementem ursynowskiego krajobrazu początku lat 80. były wszechobecne błoto i kałuże. Kałuże przybierające nieraz monstrualne rozmiary. W okolicach roku 1981-82 jedna z nich znajdowała się w rejonie dzisiejszej stacji metra Stokłosy, rozlewała się przez pole przyszłej Alei KEN aż do miejsca gdzie stoi budynek centrali telefonicznej, miała więc prawdopodobnie powierzchnię zbliżoną do jednego hektara. Można spierać się, czy to jeszcze kałuża, czy może staw lub jezioro.
Dla miejscowej dzieciarni problemy klasyfikacji był drugorzędny. Zbiornik wodny był wymarzonym terenem do eksploracji i zabawy. Do żeglugi po otwartych wodach ursynowskich służyły elementy konstrukcyjne dachów, które miały swoją wyporność, komin służący za ławkę, za napęd zaś regularny pych, słowem Wenecja, choć widoki księżycowe. Zagadką pozostaje pochodzenie tak dużego akwenu. Rozsądek podpowiada obfite opady i brak kanalizacji, jednak pojawiła się też teoria, że to woda z odkręconego przez kilka lat hydrantu umożliwiła powstanie tego sztucznego zalewu. Ptactwo wodne rozniosło tu rzeczną faunę, więc szybko w kałuży zalęgły się kijanki a nawet małe rybki. Tradycja żeglarska wcale nie zniknęła z biegiem lat. Wręcz przeciwnie.
Surfer na zdjęciu powyżej korzysta właśnie z efektów letniej ulewy w 2010 roku. Natoliński odcinek KEN zalało na dobre kilkadziesiąt centymetrów, a na drodze dla rowerów powstały idealne warunki do uprawy skimboardingu, czyli ślizgu na mieliźnie. Trzeba się było spieszyć, bo po niecałej godzinie warunki się skończyły wraz z opadającą wodą.
Hej, żeglarzu! Dopłynęliśmy właśnie do portu. Przed nami lato, sezon ulew i nawałnic, więc na pewno niejeden raz jeszcze usłyszymy: stopy wody pod kilem! Na więcej niż stopę w tych warunkach trudno liczyć. A na deser dla szczurów lądowych jeszcze jedno zdjęcie nadesłane przez Hrabiego Bąka. Oto kościół Przy Bażantarni, rok 1999. Trwa nakrywanie konstrukcji rusztem kopuły.
Parking pomiędzy Bacewiczówny a Jastrzębowskiego (ten ze zdjęcia) w swoim czasie był ciągle pod wodą. Natomiast ja łódki ze styropianu najczęściej puszczałem pod oknami Szanownego Autora: na „skwerku” (czyt. placu z błota) pomiędzy Symfonii a Koncertową. Działo się to oczywiście podczas Wielkiej Akcji Ocieplania, która cały Ursynów Północny spowiła w chmurze białuch kulek.
Identyczne jezioro parkingowe było za blokami lasku brzozowego przy ul. Rosoła… pamiętam, po ogromnej ulewie, pływali na nadmuchanych pontonach 🙂