Zdjęcie pierwszych ziemskich kolonistów na Marsie? Nie. Mieszkańcy Imielina w ramach akcji „Pomóż Sobie Sam” sami sobie pomagają i wykańczają mieszkanie, skoro budowlańcy chwilowo nie mają tego w planach. Jest połowa 1980 roku.
Trzeba przyznać, że widok z balkonu jest imponujący. Góry błota, wąwozy wodociągów, jaskinie rozrzuconych betonowych kręgów. I tylko drzewa nie ma ani jednego, ale co tam. Kiedyś będzie. Zadowoleni przyszli mieszkańcy Ursynowa podziwiają ulicę Hawajską, która z Hawajami ma nawet coś wspólnego, ale tymi prehistorycznymi, w czasach gdy krajobraz formowały tam spływające z wulkanów jęzory lawy.
Dobra. Koniec tej poezji, czas na prozę życia. Sto godzin trzeba odbębnić na budowie i wyręczyć fachowców. Skrobiemy tynki, czyścimy posadzkę, wynosimy gruz, zalepiamy dziury w źle obsadzonych oknach. Do pracy dopinguje prosty rachunek – im szybciej uporamy się z tym bałaganem, tym szybciej odbierzemy klucze. Oto i one.
Na tym z grubsza polegała Akcja PSS, czyli „Pomóż Sobie Sam”, w myśl której fachowcy oddawali blok – jak byśmy dziś powiedzieli – w stanie deweloperskim. Kłopot jednak w tym, że za socjalizmu niewykończonego bloku nie można było odebrać. Budynek więc stał zamknięty na klucz, w środku na lokatorów czekały puste mieszkania na przykład bez posadzek albo bez kranów, na te mieszkania czekali ludzie, ale oddać im nie można – no po prostu błędne koło! A gdzie budowniczowie? Budowniczowie gonili za planem i poszli już stawiać kolejne bloki. Nie marnowali sił na żmudną wykończeniówkę. Wymyślono więc system, w którym to przyszli mieszkańcy sami mają sobie wykańczać domy. Mówiąc ściśle: nie tyle sami mieszkańcy, co instytucje, które te bloki odbierały. W przypadku opisywanym przez tygodnik „Razem” była to kolej. Gdy jednak koleją rzeczy blok przypadł Uniwersytetowi, problem robił się poważniejszy – jak zagonić doktorów do wynoszenia gruzu? Historię jednego z takich domów już opisywałem, chętni znajdą ją pod tym linkiem.