Chociaż pogoda zwykle dopisywała, na ulicach raczej było pustawo. Nic dziwnego. Kto by miał ochotę na wiosenny spacer, z którego mógł wrócić w przemoczonym ubraniu? Przecież nikt się nie patyczkował i dyngusowa woda lała się wiadrami.
To wcale nie było tak dawno, o nie. Zdjęcie tytułowe pochodzi z 2002 roku. Ekipa z Herbsta przekracza ulicę uzbrojona w wiadra z wodą i będzie szukała ofiar. Kto się nawinie będzie oblany. To znaczy oczywiście do pewnego wieku. Staruszek nikt przecież nie lał.
Na zdjęciu powyżej nasza ekipa kroczy pustym polem u zbiegu Herbsta i KEN. Żółte tablice reklamują inwestycję Spółdzielni Włodarzewska, która wyrośnie wnet po drugiej stronie skrzyżowania, czyli z grubsza tu, gdzie blaszany kiosk na kolejnej fotografii. Przystanek stoi w tym samym miejscu do dziś. Przeszklony salon Fiata za skrzyżowaniem w dawnym Rzemieślniczym Domu Towarowym wcale nawet nie wygląda tak źle. Długo jednak już tu miejsca nie zagrzeje, wkrótce zastąpi do restauracja Va Bene. No ale mieliśmy lać H2O a nie historyczną wodę.
Osiedlowy śmigus dyngus miał w sobie coś z klasycznej wiejskiej tradycji. Woda chlustała z wiader, przemoczone dziewczyny piszcząc uciekały. Ten obrazek o zasadniczo wiejskim rodowodzie uzupełniał jednak drobny dodatek miejskiej łobuzerii. Kto dziś pamięta lub jest w stanie sobie wyobrazić, że gangi gnojków czaiły się z wiadrami w okolicach przystanków autobusowych po to, aby chlusnąć do środka pojazdu i oblać wodą pasażerów? Dziś to raczej nie do pomyślenia, prawda?
Wodną amunicję uzupełniano oczywiście w hydrantach pod blokami. Były łatwo dostępne i prawie zawsze czynne. Nie zapominajmy też o bombardierach, którzy zrzucali z okien i balkonów wprost na głowy niczego nie spodziewających się przechodniów foliowe torebki pełne wody. Ten dyngus sfotografowany w 2002 roku to już jednak impreza schyłkowa. Największe wodne bitwy to zdecydowanie lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte.
Sam już nie wiem, czy te zwyczaje wspominam ciepło. Chyba nie. Przemykanie cichcem po osiedlu i unikanie band z wiadrami nie było jednak zbyt miłe. Wspomnienia co prawda leją się wartkim potokiem, ale wiadomo, jak to ze wspomnieniami jest. Na koniec więc proponuję nieco zimnej wody dla otrzeźwienia – a nasza dzielna ekipa zbiera się już przed wejściem na stację Stokłosy i będzie podtrzymywała tradycję.