W piątek po szkole nie chodziliśmy na kremówki. W piątek po szkole nie trzeba było odrabiać lekcji, więc chodziliśmy na komputer.
Rok 1986. Środek podstawówki. Pojawiają się pierwsze komputery domowe, a w kioskach pojawia się pierwszy kolorowy numer „Bajtka”. Zaczyna się epoka domowej informatyzacji. Kolega ma ZX Spectrum. Rok czy dwa lata później drugi kolega ma już Atari 65 i jest królem klasy. Wreszcie, na gwiazdkę chyba w 1989 ja też dostaję takie cudo. Atari 130 XE w zestawie na zdjęciu obok. Pamiętam jak dziś. Kupione w Peweksie przy Świętojerskiej. Wracaliśmy do domu autobusem 195 a ja niebywale podekscytowany ściskałem w ręku kartonową walizkę z nowoczesnością. Nie czekałem na Świętego Mikołaja, nie było takiej opcji. Odpakowałem, podłączyłem magnetofon i radziecki czarno-biały telewizor Junost’. Wpisałem pierwszy program, bo Basica opanowałem dzięki lekturze „Bajtka” oczywiście. Program miał pięć linijek. Pytał o wiek. Jeżeli podało się liczbę mniejszą niż 18, wypisywał „JESTES MALOLETNI”, a jeżeli większą to oczywiście „JESTES PELNOLETNI”. Mama była pod wrażeniem, ale ponieważ ja akurat BYLEM MALOLETNI, to na tym z grubsza zakończyłem swoją karierę programistyczną i zająłem się łupaniem w gry. Znałem je doskonale, bo przecież miałem kolegów. Jednego z Timexem, drugiego z Atari. Wsadziłem kasetę do magnetofonu i w akompaniamencie kosmicznych pisków wgrałem River Raid. Dołączyłem do grona królów życia, do których po lekcjach wpadło się na komputer. Moja mama musiała się tak samo czuć ileś lat wcześniej, gdy pół ulicy w warszawskich Włochach wpadało do jej mieszkania na telewizję. Bo mieli jedyny telewizor w kamienicy.
Skąd braliśmy te gry? Jak to, skąd. Kopiowaliśmy od kolegów albo chodziliśmy do sklepów. Takich małych kanciap pachnących potem i przypalonym w rozgrzanych obwodach kurzem, gdzie zwykle średnio mili panowie dysponowali spisem marzeń młodego człowieka, czyli „katalogiem”. Katalog był wydrukowaną broszurką z tytułami kolejnych gier, które ktoś przywiózł z zachodu, kopiował i puszczał w obieg. Do dziś pamiętam te tytuły. Blue Max, gdzie latało się dwupłatowcem i spuszczało bomby. Conflict in Vietnam – cudowna gra strategiczna. Who Dares Wins – w to łupałem u kolegi od Timeksa, bo na Atari chyba nie było tego cudu scenariuszowego polegającego na rzucaniu granatami do wrogów poukrywanych na planszy. A wracając do sklepów: mój ulubiony „salon” mieścił się na Stokłosach, chyba pod siódemką. Wejście po schodkach od tyłu, wysoki parter. Lada zastawiona pudełkami z kasetami i pięciocalowymi dyskietkami. Raj. Inni wspominają stoiska w składnicy harcerskiej przy Puszczyka lub w Batmarze na Szolc-Rogozińskiego. Ech. To były czasy, co? I tylko tego „Bajtka” szkoda. Chociaż w pierwszym numerze zapowiada, że będzie „przepustką w XXI wiek”, sam padł jeszcze w wieku dwudziestym. Poprzedniej epoce, drogie dzieci. Czas kończyć te wynurzenia prostym programikiem.
INPUT „Twoj wiek”; wiek
IF wiek > 35 THEN pamietasz to wszystko
IF wiek < 35 THEN czegos sie dowiedziales
PRINT „Wiecej podobnych historii znajdziesz ponizej, w ksiazce CZTERDZIESTOLATEK. HISTORIE Z URSYNOWA. Dostepna z dedykacja autora w sklepie wydawnictwa”
Przejdź do sklepu
cudo!! pamiętam te bajtki 🙂 wiek > 25 wiec sie pamieta :)) super dzieki za galerie 🙂 a tego bajtka pierwszego z bratem gdzies mamy 🙂
oczywiscie powyzej 35 🙂
Ominela mnie komputeryzacja,wolalem motorowerem eksplorowac okolice blizsze i dalsze.Jako dziesieciolatek jezdzilem po calej stolicy ulicami jak kazdy inny,Kiedys 100 kilometrow bylo wyprawa dla dziesieciolatka,dzis potrafie przejechac 1000 mil w 24godziny,dzieciece inspiracje chyba nigdy sie nie znudza.
Ten sklep z pirackimi grami na Stokłosach świetnie pamiętam, działał chyba mniej więcej do połowy lat 90., gdy prawo autorskie powoli coś zaczynało znaczyć. Do „faceta” po gry chadzaliśmy z kieszonkowym. Pamiętam jak sprzedawca pytany, czy ma określoną grę, odpowiadał lekko zirytowany, że „ma wszystko”. Inny „sklep” działał w jednym z mieszkań w okolicach bazarku na dołku.