Skoro na Ursynowie wszystko zaprojektowano od nowa, to i wzięto się od zera za koncepcję placu zabaw. Dotychczas stawiano na osiedlach warianty klasyczne: parę zespawanych rurek robiło za drabinkę, dodany kawałek blachy czynił z tego zjeżdżalnię, a poprzeczna belka dawała huśtawkę. Jeszcze dorzucimy betonową piaskownicę i gotowe. O, nie. Tak dalej być nie może – zawyrokowali projektanci i nakreślili to, co na planszy wyżej i zdjęciu obok. Po pierwsze: zamiast żelaza będzie drewno. Po drugie: urządzenia mają być kreatywne i dowolnie łączone. Z drewnianych pni wyczarowali więc równoważnie, drabinki, bujawki, koniki, indiańskie domki z okrągłymi okienkami. Zjeżdżalnie urządzili na nasypanych górkach. W planach mieli jeszcze oczka wodne, bastiony i urządzenia rodem z cyrku, ale to już wykonawcy uznali za salto mortale i odmówili współpracy.
W sumie efekt był niezły. Drewniane place powstały na wielu podwórkach i dzielnie służyły do drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Dlaczego tak krótko? Bo oczywiście zawiodła konserwacja. Brakło chęci, części, śrubek, drewna. Kolejne belki znikały, domki rozbierano, aż nie zostało nic. Ani jeden taki plac nie przetrwał do końca wieku. Co więc zrobiono? Wrócono do sprawdzonych metod. Parę zespawanych rurek robiło za drabinkę, dodany kawałek blachy czynił z tego zjeżdżalnię…