Gorące, letnie dni. Wiatr gna tumany kurzu a po deszczu świat pachnie mokrym asfaltem. Wakacje spędzamy przed blokiem i wcale nie jest nudno – w końcu  do wyboru mamy piaskownicę lub kałużę, tudzież drewniane domki na placu zabaw obok, gdzie świetnie można się bawić w chowanego.

Och, jakie to było ekscytujące uczucie, tak wracać na osiedle po dwóch tygodniach na wczasach z rodzicami. Zawsze wypatrywałem jakichś nowości. Dwa tygodnie w życiu takiego na przykład dziesięciolatka to szmat czasu, więc sporo mogło się zmienić, prawda? Na przykład na tym zdjęciu z gorącego raczej lata roku (chyba) 1985 roku na pewno nowością są ławki. Te klasyczne, lśniące jeszcze świeżutkim niebieskim kolorem przypominającym lakier małego fiata. Ławki są czyste, całe – no i są. Czyli ustawiono je raczej niedawno.

Klasyczne ławeczki przeszły lifting i świecą pięknym niebieskim kolorem. Patrzymy na ulicę Bacewiczówny w kierunku dzisiejszej stacji metra Stokłosy. Fot. Cezary Jaronczyk
Pomalowali na niebiesko. 1985, fot. Cezary Jaronczyk

A lato było piękne tego roku – przynajmniej sądząc po strojach. Gorący lipiec wbijał się pewnie do mieszkań i właściwie to nie wiadomo – czy okna zamykać czy otwierać? Być może gdzieś na Zachodzie mieli już klimatyzację, my na razie mamy Reksia zaparkowanego przy bardzo ciekawej aranżacji podwórkowego miejsca spotkań. Fakt, że drewniany stolik i ławeczki przykręcone do betonowych kwietników wciąż są całe, znów niezbicie nam dowodzi, że ta konstrukcja musiała powstać całkiem niedawno. Może nawet jeszcze w te wakacje?

Sądząc po strojach - straszny upał na ZWM. Do siedzenia Reksia pewnie można się przykleić. Przy okazji - zwróćcie uwagę na tę aranżację betonowo-drewnianego stolika z ławeczkami. Fot. Cezary Jaronczyk
Reksio, król podwórka. 1985, fot. Cezary Jaronczyk

Co więc robimy? Siedzimy pod blokiem na tych nowych ławeczkach, biegamy po krzakach, sypiemy się piaskiem z piaskownicy (chociaż mama zawsze przestrzega, żeby nie ruszać, bo tam psy szczają) chowamy się w drewnianych domkach, a jak nam się już znudzi, idziemy na drugą stronę bloku, gdzie czeka kolejna atrakcja wakacji pod blokiem, czyli śmietnik.

Jedno idzie, drugie zostaje z wózeczkiem. Scena podwórkowa z ZWM, w tle klasyczny śmietnik. Fot. Cezary Jaronczyk
To ja idę. 1983, fot. Cezary Jaronczyk

I tak mija dzień za dniem. Ktoś wyjedzie nad morze, ktoś wróci z działki, ogólnie coś zawsze się dzieje. I nikt nie ma bladego pojęcia, że za 35 lat w wakacje ludzie biegający tu w krótkich gaciach po rozgrzanych podwórkach będą przeglądać te foty na komórce, z rozrzewnieniem wspominając czas zabaw między kałużą, piaskownicą i śmietnikiem.

Maciej Mazur
Rówieśnik Ursynowa (1977) i autor trzech książek o historii dzielnicy. Zawodowo reporter Faktów TVN i autor programu Ranking Mazura w TVN24.

3 KOMENTARZE

  1. Taki śmietnik to była prawdziwa kopalnia skarbów 🙂 Na kartonach można było zjeżdżać z górki albo ciągnąć je za rowerem. Z uszczelek w starej lodówce odzyskiwaliśmy magnesy, a druciane półeczki służyły za materiał do zrobienia haclówy – takiej procy na wygięte szpili i druciki, ważnej ongiś podwórkowej broni. Czasem trafiła się soczewka albo silniczek elektryczny, które przydawały się w projektach Pana Adama Słodowego czy innego wynalazku. Do dziś mam na półce amerykański (!) komiks z serii „Mad Magazine”, który zdobyłem na śmietniku. A łatwo nie było, bo gdy sąsiad wyniósł karton komiksów na śmietnik to okoliczne dzieciaki zleciały się jak szpaki po czereśnie i trzeba było walczyć o cenną zdobycz 😀

Skomentujesz? Wiesz może coś więcej? A może autor się pomylił?