To był maj i okolica na pewno pachniała. Rano ostrym cieniem mgły, wieczorem kwitnącym bzem. Ale to nie Saska Kępa, tylko Służew. Okolice kościoła Świętej Katarzyny w maju 1967 roku.
Na niebie nie widać chmur. To musiał być ciepły, majowy dzień. Młodemu pozwolono wskoczyć w krótkie spodnie, dorosłych podczas wizyty w kościele obowiązywały jednak zupełnie inne zasady. Bez garnituru proszę się nie pokazywać. Więc wszyscy panowie założyli ciemne garnitury i grzeją się w nich w tym majowym słońcu.
Gdy poszukamy ochłody wewnątrz świątyni, naszą uwagę zwrócą patriotyczne dekoracje. Bo to chyba biało-czerwone wstęgi rozpościerają się nad ołtarzem, prawda? Z boku data 966 przypomina nam, że rok wcześniej uroczyście obchodzono Milenium Chrztu Polski.
Wracamy na dwór. Przed kościołem jeszcze stoją wierni kryjący się przed słońcem w cieniu starych drzew. Czas ich nie goni. Choć teoretycznie jest to Warszawa, to praktycznie wciąż rządzą tu prawa małych miejscowości widoczne zwłaszcza w niedzielne popołudnia: spokojnie, powoli, gdzie tak się spieszyć?
– No, czas na nas – pan w końcu spojrzał na zegarek. – Idziemy. I poszli. Polną drogą wzdłuż skarpy w dół, w stronę potoku. Jak tu cicho, jak spokojnie. Nazwa „Dolina Służewiecka” kojarzy się wtedy co najwyżej z dolinką Potoku Służewieckiego (którego wówczas chyba nie nazywano Smródką) a nie z potokiem aut powoli przesuwających się trzema pasami arterii u stóp kościelnej skarpy. O tym intensywnie pewnie myślą projektanci widzący tu w przyszłości nowe, wielkie osiedla.
Zamiast osiedli mamy kilka solidnych gospodarstw i biegnącą nad potokiem ulicę Tarniny. Ulica istnieje do dziś, chociaż już tylko jako ścieżka przebiegająca po północnej stronie Smródki. I coś mi mówi, że spośród tych wszystkich gospodarstw, to jedno w głębi, po lewej, też przetrwało do dziś. Stoi nadal w zagajniku nad potokiem jako świadek dawnej wsi Slużew.
Kończąc majową wycieczkę jeszcze raz rzucimy okiem na kościół. Jesteśmy na skrzyżowaniu znanej już nam ulicy Tarniny z Nowoursynowską. Złapiemy tu autobus 104, który zawiezie nas do miasta. Dobrze, że zabraliśmy aparat, prawda? Może kiedyś, za jakieś pięćdziesiąt lat, takie zdjęcia z wycieczki w maju 1967 roku komuś się przydadzą?