Ostatnia stacja? Pole, las, wieś. Czy to metro, czy pociąg podmiejski – zastanawiali się pasażerowie, którzy w pierwszy weekend z metrem, 7-9 kwietnia 1995 roku, wybrali się na tak długo oczekiwaną przejażdżkę. Niektórzy zabrali ze sobą nawet kamerę, dzięki czemu po trzydziestu latach możemy zobaczyć, jak to wtedy wyglądało.
Wyglądało tak, jak na ikonicznym już zdjęciu Wernera Hubera. Kabaty. Patrząc od strony metra, to stacja pierwsza. Patrząc od strony miasta, zdecydowanie ostatnia. Tu miasto się kończyło. Po wyjściu ze stacji na powierzchnię – delikatna konsternacja. Dookoła tylko pola i krzaki. Gdzieś, za tymi chaszczami wystawały pierwsze bloki budowane na Kabatach jeszcze w technologii wielkopłytowej.

W piątkowy poranek, 7 kwietnia 1995 roku, mieszkańcy Ursynowa pojechali do pracy jak zwykle – autobusem. Ja akurat jechałem do liceum. Ikarusem linii 195. Lekcje szybko minęły. Chłopaki, co robimy po szkole? Co za pytanie! Oczywiście jedziemy metrem! Kiedy u nas była przerwa obiadowa, prezydent Święcicki odbierał na stacji Wilanowska meldunek o gotowości do otwarcia, prymas Glemp święcił, premier Oleksy gratulował. Oficjele wsiedli do pociągu numer 1 i ruszyli w podróż.

Daleko nie było. Stacja Politechnika, koniec trasy. Na peronie nieprzebrane tłumy. W tamten piątek, sobotę i niedzielę chyba pół Warszawy wpadło na pomysł wycieczki metrem. I nic dziwnego. Czekaliśmy na to dwanaście lat. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wcale nie było takie pewne, czy tym metrem rzeczywiście uda się pojechać. Na budowie w północnej części Śródmieścia pojawiły się złowieszcze tabliczki „prace wstrzymane”. Nie było też pewne, czy w ogóle będzie to metro? A może po prostu tramwaj, który puści się wybudowanymi tunelami, a resztę po prostu zasypie? Tak doradzali zagraniczni eksperci, ale na szczęście ich nie posłuchano. 7 kwietnia metro wreszcie ruszyło, chociaż – trzeba przyznać – w wersji oszczędnościowej.

Pociągi dojeżdżały tylko do Politechniki, skąd przez kolejne trzy lata do centrum dowoził tramwaj. To na śródmiejskim krańcu. Na kabackim – też jeszcze prowizorka. Działało tylko jedno, południowe wyjście. Chociaż zapewne bażantom i zającom, głównym mieszkańcom kabackich pól, specjalnie to nie przeszkadzało. To stacje. Same pociągi też nie wyglądały jak dzisiejsze. Miały tylko trzy wagony, więc cały skład mieścił się na połowie peronu. Ale to naprawdę nic, pikuś – skoro z Ursynowa do Śródmieścia teraz można było dojechać w kwadrans, a nie w czterdzieści minut. Nawet poranny tłok i upychanie w wagonie dało się znieść.

Radości nie było końca. Całą Polskę rozpierała duma. Nie wierzycie? A te wycieczki szkolne? Metro dołączyło wówczas do obowiązkowych punktów na trasie zwiedzania Warszawy. Stacja Politechnika była chyba równie często fotografowana, co Zamek Królewski albo Pałac Kultury. O stacji Wilanowska zespół Elektryczne Gitary nagrał nawet piosenkę, sławiąc jej piękno i wygodę podróży metrem:
Co dzień od nowa zbiega po schodach, wagon wypełnia tłum
Jeszcze niedawno długa budowa, dziś już codzienny kurs
Ale jest jeden punkt, który każdemu sercu najbliższy – to Wilanowska jest
Kiedy rano ludzkie spojrzenia się parzą, dotyk ramion, pleców i oddech łączy nas wszystkich tu
Zostawiamy jednak Wilanowską, pociąg rusza na południe. Zaraz dojedziemy tam, gdzie zaczęliśmy naszą podróż. Na kabackie pola. Czas wyciągnąć kamerę.

Tak właśnie wyglądał pierwszy weekend z metrem na filmie udostępnionym przez Pawła Krakowskiego. Gotowi? Uwaga, drzwi się zamykają. Zapraszam na projekcję.
Tego pierwszego dnia wróciłem wieczorem metrem z angielskiego u metodystów. Ale tłumy były…
Mnie najbardziej utkwiło w pamięci kontrola biletów przy zejściu na peron na Politechnice…
Wspaniałe wspomnienia 🙂 Moja pierwsza podróż była również ze stacji metra Natolin, jak na tym filmie 😉
W sierpniu tamtego roku jeden piękny warszawiak poradził mi nie kasować biletu. Naturalnie kanar mnie złapał.