Lingwista w istocie był poliglotą. Władał niemieckim, francuskim, szwedzkim i oczywiście angielskim – tym ostatnim nawet laboratoryjnie. Po wielu latach, w pawilonie przy Janowskiego został po nim szyld z ostatniego wcielenia – szkoły języków obcych i biznesu. To musiało być jednak long time ago.
Rosyjskiego uczono za darmo. W podstawówce. Ałfawit uże my znajem, uże piszem i czytajem. No ale horyzonty językowe w ostatniej dekadzie socjalizmu sięgały już nieco dalej. Angielski! Bez angielskiego ani rusz. Nawet, jeżeli żyjemy wciąż w zamkniętym PRL-u, to czuć już delikatny zefirek zmian i tylko patrzeć, jak granice zaczną trzeszczeć. A nawet jak nie zaczną, to z angielskim zawsze łatwiej pomyśleć o lepszej przyszłości. A więc: nauka. Tylko gdzie? Znacie jakieś polecane i sprawdzone miejsce? Oczywiście, że znamy. Wystarczy wziąć „Życie Warszawy”, które w stanie wojennym podpowiada rozwiązanie: Lingwista, a właściwie Spółdzielnia Oświata. Janowskiego 50. Nad księgarnią.

Lingwista niesie kaganek Oświaty i zaprasza na kursy całoroczne oraz przyspieszone, wakacyjne. Te ostatnie to cztery spotkania w tygodniu, więc naprawdę ostra nauka. W ofercie jest też coś bardzo nowoczesnego, ostatni krzyk językowej mody. Kursy laboratoryjne, gdzie siedzi się w słuchawkach i odpowiada na pytania lektora, wzbogacone dodatkowo o elementy audiowizualne. Ośrodek na piętrze pawilonu przy Janowskiego staje się osiedlową Wieżą Babel.

Każdy, kto uczy się angielskiego, prędzej czy później musi się spotkać z dialogiem lub czytanką o Fish and Chips. W pawilonie czytanka szła w parze z praktyką, bo na parterze działała również Centrala Rybna. Sklep Centrali o pięknej nazwie „Dary Morza” wypłynął jednak na niespokojne wody. Trudno wszak działać, gdy droga dojazdowa dziurawa a w samym sklepie brak telefonu. Co zrobić, gdy dorsza zabraknie? Albo – co gorsza – żywego karpia przed świętami? Dzwońcie po redaktorów! Ale jak zadzwonić, gdy nie ma telefonu? No właśnie! Jakoś jednak udało się zaalarmować redakcję „Życia Warszawy” i ta już wyciąga pomocną dłoń, rzuca rybakom ratunkowe koło.

No ale to tylko taka rybna dygresja. Wracamy do tematu. Lingwista chyba w pawilonie przetrwał dłużej niż jego sąsiad z dołu, Fish Central. Przystosował się do nowych czasów, albo przynajmniej podjął taką próbę, o czym świadczy szyld Studium Języków Obcych i Biznesu. Nie wiem, jak ten biznes poszedł, ale tam, gdzie dawniej uczono angielskiego metodą laboratoryjną, dziś jest chyba przedszkole. Jak samo o sobie pisze: językowo-artystyczne. All’s Well That End Well, jak pisał Szekspir.