Uśmiechnięty Grzegorz Braun spogląda z pierwszego piętra. Wyłącza gaśnicę i poprawia okulary, aby wyraźnie przyjrzeć się przeszłości tego miejsca. A ten niepozorny kantorek obok transformatora w bloku przy Stokłosy 7 zna każdy, kto na początku lat dziewięćdziesiątych był szczęśliwym posiadaczem ośmiobitowca. Tu bowiem biło serce nieoficjalnej informatyzacji.
Wejście po schodkach. Pomieszczenie niewielkie. Dość duszno. W powietrzu mieszanina charakterystycznej dla długo działających ówczesnych urządzeń elektronicznych woni rozgrzanego ebonitu i zapachu podekscytowanych trzynastolatków, którzy przeglądają listy dostępnych gier komputerowych, wymieniając fachowe uwagi i przeliczając wymięte banknoty z Kościuszką i Kopernikiem. Tyle starczy, czy jeszcze trochę? Bo właśnie pojawiła się nowość. Wydana pięć lat wcześniej gra „International Karate” na Atari. Co prawda joystick trochę podczas walki może ucierpieć, ale na pewno nie tak, jak przy „Decathlonie”. Dobra, bierzemy. Zostawiamy kasetę do skopiowania. Ale będzie zabawa!

Skopiowało się już? Skopiowało. Płacimy, lecimy do domu i modlimy się, aby skopiowało się dobrze, aby taśmy nie wciągnęło i aby nikt mocniej nie tupnął w pokoju lub – Boże, broń – nie trącił biurka, bo magnetofon czuły i jeszcze nam wywali Load Error. Ale na szczęście nie tym razem. Tym razem się udało i już podekscytowany autor niniejszego wpisu gapi się w czarno-biały ekran sowieckiego telewizora Junost a myślami jest tam, pod tym mostem z gry na swoim Atari 130XE. Pies postanowił się położyć. On już wie, że przez najbliższą godzinę albo dwie żadnych spacerów nie będzie, ale może potem znów pójdziemy tam, na Stokłosy, gdzie ludzie wchodzą po schodkach do małego sklepiku a potem tacy podekscytowani wychodzą?

Sklep na Stokłosach, w lokalu pod Grzegorzem Braunem, nazywał się chyba „Kams”. Podobnych miejsc, gdzie (wcale nie łamiąc ówczesnego prawa autorskiego) kopiowano programy komputerowe ku uciesze młodych entuzjastów informatyki, było oczywiście więcej. Entuzjaści z Ursynowa Południowego chadzali na przykład do Domu Handlowego BATMAR. Czego potrzeba? W ofercie mamy programy na kasetach magnetofonowych, ale też oczywiście na miękkich dyskietkach 5 1/4 cala, jeśli kogoś stać na taki luksus. Wraz z postępem techniki doszedł kolejny nośnik – mała, twarda i pojemna dyskietka 3,5 cala. Kopiujemy na wszystko, a potem oczywiście klienci kopiują kolejnym klientom i tak oprogramowanie nam się upowszechnia.

Kres tego typu instytucjom położyło uchwalenie prawa autorskiego w 1994 roku. Skończyło się kopiowanie. Potężne kiedyś Atari już i tak od dobrych dwóch lat leżało i kurzyło się na szafie, zastąpione na honorowym miejscu pokoju przez PC AT 286. Spójrzcie, stoi tam, gdzie wcześniej królowało International Karate. Albo Blue Max. River Raid. Conflict in Vietnam. Gier z gaśnicą w roli głównej niestety nie pamiętam, co może nieco zmartwić naszego tytułowego bohatera.
Ileż ja kupiłem gier tam przy Stokłosach! Łezka się w oku kręci od tej nostalgii.
My w rejonie Kopcińskiego/Przybylskiego tak do połowy lat 90-tych mieliśmy natomiast Joystick Service Club. Mieścił się w podziemnym lokalu obok dzisiejszej Telepizzy i Warusa. Łączył funkcje sklepu ze sprzętem komputerowym, miejsca do nagrywania gier, a także lokalnej komputerowej gralni. Co ciekawe oryginalna żółta kwadratowa tablica reklamowa owego klubu, z charakterystycznymi literami JSC układającymi się w duże „K” wisi do dzisiaj na budynku przy Nugat 4, pod kasetonem Telepizzy.
Wcześniej przez wiele lat w tym kantorku był zegarmistrz. Pożyczałem od niego fascynujące książki Janusza Meissnera.
Niech zgadnę: L jak Lucy i Żądło Genowefy, którymi też zaczytywałem się we wczesnej młodości?